6 dzień, 07.07.2016, czwartek, przełęcz Goderdzi, Udabno i meczyk



Rano obudziliśmy się w dobrych nastrojach, bo namiot dalej stał. Rok temu nie stał.... Tutaj można o tym przeczytać :o

Dalej był silny wiatr ale przestało padać a na niebie nie było widać większych chmur.

Z powodów braków w zaopatrzeniu na śniadanie zjedliśmy kawę i bez dalszej zwłoki ruszamy w kierunku Udabno.

Po paruset metrach wjeżdżamy w bardzo gęstą mgłę. Widoczność na kilkanaście metrów. Ma to swoje plusy – nie widzę, jak daleko było w DÓŁ. Jazda po kamienistych drogach wysoko w górach lekko przerażała ale w sumie nie mieliśmy innego wyjścia a po drugie przecież po to tu przyjechaliśmy!



Droga była kręta i kamienista. A dzięki ostatnim deszczom przecinające je strumyczki dość mocno przybrały. Rok temu na GS500 i DL650 nieźle się na tej trasie umordowaliśmy. Ale dzisiaj kocurkami to sama przyjemność!

Cały czas się jednak zastanawiałam, jak myśmy tu dali radę na szosówkach :o

Na trasie napotkaliśmy jakąś elektrownie. Widoki robiły wrażenie!




  
Po zjeździe z przełęczy dalszą trasę mieliśmy zaplanowaną drogami żółtymi. Znając Gruzję, liczyliśmy na szutry i dziury! Niestety zostaliśmy niemile zaskoczeni równymi asfaltami. Musieliśmy na szybko zmieniać plany i wyszukać jakąś ciekawą alternatywę.

Dzięki Garminowi znaleźliśmy boczne dróżki, którymi można dojechać do Udabno. No to w drogę!

Szutróweczka piękna, prowadząca przez soczyście zielone łąki. Co jakiś czas mijamy pasące się na drodze (tak, na drodze, nie na soczystej łące) krówki czy koniki. Można tak jechać w nieskończoność!




W pewnym momencie zapatrzeni horyzont i zapadnięci we własne myśli niechący wjechaliśmy do bazy wojskowej. Na szczęście zorientowaliśmy się na tyle szybko, że zniknęliśmy za winklem (w sumie nie było tam winkli tylko płasko i prosto po horyzont, ale tak lepiej brzmi, zawsze to jakaś dramaturgia w akcji) zanim zdążył wyskoczyć za nami jakiś wojak. Chyba wartownicy pokpili sprawę :)




Ostatnie kilometry przed Udabno były urzekające. Półpustynny krajobraz, takie wielkie przecudownie NIC aż po horyzont, oświetlone pomarańczowymi promieniami zachodzącego słońca.... Ech...




Dojeżdżamy w końcu do Hostelu Oasis. Trochę jesteśmy rozczarowani nieobecnością Miszy, który rok temu zrobił niesamowity klimat grając na gitarze i śpiewając rosyjskie pieśni. W zastępstwie sami sobie zanuciliśmy jedną z piosenek, którą roboczo nazywany POPS. A tak Bodzio śpiewał rok temu hit POPS.



Ale za to poznaliśmy nowego pracownika z Czech. Taki typowy pepik – okularki, długie włosy, wysoki i chudy. Chodził od gościa do gościa i zagadywał. Z parą z Argentyny nawet wszedł w filozoficzną dyskusję ocierającą się o tematy religijne. Przyznam się, że troche podsłuchiwaliśmy.

Głodni po drodze z zachwytem wciągnęliśmy Adjabsandali (przepyszne ale nieco inne niż w Gonio.) i sos Swański (coś niesamowitego!).

W końcu pojawił się i gospodarz tego przybytku, Ksawery i zarządził oglądanie meczu półfinałowego EURO 2016 Niemcy – Francja. Ja byłam za Francją (a dokładniej przeciw Niemcom) – a Bodzio kibicował właśnie Niemcom. Wynik: Francja – Niemcy 2:0 (ale Bodzio tutaj nakazał dopisać, że Niemcy grali zdecydowanie lepiej i przegrali niesłusznie) (taaaa).
Jutro kolejny dzień PRZYGODY. Nie możemy się doczekać!


trasa394km
? -> Achalciche - Calka – Tetri Tskalo – Marneuli – Rustavi – Gardabani - Udabno
Wyprawa3804




Komentarze