Rano
obudziliśmy się w dobrych nastrojach, bo namiot dalej stał. Rok
temu nie stał.... Tutaj można o tym przeczytać :o
Dalej
był silny wiatr ale przestało padać a na niebie nie było widać
większych chmur.
Z
powodów braków w zaopatrzeniu na śniadanie zjedliśmy kawę i bez
dalszej zwłoki ruszamy w kierunku Udabno.
Po
paruset metrach wjeżdżamy w bardzo gęstą mgłę. Widoczność na
kilkanaście metrów. Ma to swoje plusy – nie widzę, jak daleko
było w DÓŁ. Jazda po kamienistych drogach wysoko w górach lekko
przerażała ale w sumie nie mieliśmy innego wyjścia a po drugie
przecież po to tu przyjechaliśmy!
Droga
była kręta i kamienista. A dzięki ostatnim deszczom przecinające
je strumyczki dość mocno przybrały. Rok temu na GS500 i DL650
nieźle się na tej trasie umordowaliśmy. Ale dzisiaj kocurkami to
sama przyjemność!
Cały
czas się jednak zastanawiałam, jak myśmy tu dali radę na
szosówkach :o
Na trasie napotkaliśmy jakąś elektrownie. Widoki robiły wrażenie!
Po
zjeździe z przełęczy dalszą trasę mieliśmy zaplanowaną drogami
żółtymi. Znając Gruzję, liczyliśmy na szutry i dziury! Niestety
zostaliśmy niemile zaskoczeni równymi asfaltami. Musieliśmy na
szybko zmieniać plany i wyszukać jakąś ciekawą alternatywę.
Dzięki
Garminowi znaleźliśmy boczne dróżki, którymi można dojechać do
Udabno. No to w drogę!
Szutróweczka
piękna, prowadząca przez soczyście zielone łąki. Co jakiś czas
mijamy pasące się na drodze (tak, na drodze, nie na soczystej łące)
krówki czy koniki. Można tak jechać w nieskończoność!
W
pewnym momencie zapatrzeni horyzont i zapadnięci we własne myśli
niechący wjechaliśmy do bazy wojskowej. Na szczęście
zorientowaliśmy się na tyle szybko, że zniknęliśmy za winklem (w
sumie nie było tam winkli tylko płasko i prosto po horyzont, ale
tak lepiej brzmi, zawsze to jakaś dramaturgia w akcji) zanim zdążył
wyskoczyć za nami jakiś wojak. Chyba wartownicy pokpili sprawę :)
Ostatnie
kilometry przed Udabno były urzekające. Półpustynny krajobraz,
takie wielkie przecudownie NIC aż po horyzont, oświetlone
pomarańczowymi promieniami zachodzącego słońca.... Ech...
Ale
za to poznaliśmy nowego pracownika z Czech. Taki typowy pepik –
okularki, długie włosy, wysoki i chudy. Chodził od gościa do
gościa i zagadywał. Z parą z Argentyny nawet wszedł w
filozoficzną dyskusję ocierającą się o tematy religijne.
Przyznam się, że troche podsłuchiwaliśmy.
Głodni
po drodze z zachwytem wciągnęliśmy Adjabsandali (przepyszne ale
nieco inne niż w Gonio.) i sos Swański (coś niesamowitego!).
W
końcu pojawił się i gospodarz tego przybytku, Ksawery i zarządził
oglądanie meczu półfinałowego EURO 2016 Niemcy – Francja. Ja
byłam za Francją (a dokładniej przeciw Niemcom) – a Bodzio
kibicował właśnie Niemcom. Wynik: Francja – Niemcy 2:0 (ale
Bodzio tutaj nakazał dopisać, że Niemcy grali zdecydowanie lepiej
i przegrali niesłusznie) (taaaa).
Jutro
kolejny dzień PRZYGODY. Nie możemy się doczekać!
trasa: 394km
? -> Achalciche - Calka – Tetri Tskalo – Marneuli – Rustavi – Gardabani - Udabno
Wyprawa: 3804
Komentarze
Prześlij komentarz