17 dzień, 26.07.2015, niedziela, pożegnanie Gruzji

Trasa: 638 km,
? polanka w górach – Batumi – Turcja – Trabzon – Samsun – Karavan Kemping
Wyprawa: 6384 km



W nocy wiatr nie odpuszczał i targał naszą Stodołą jak szmatą. Hałas był taki, że nie dało się zasnąć. Na szczęście miałam Bodzia zatyczki :) Bodzio nie był taki przezorny. W końcu udało mi się zdrzemnąć.

Jednak nie na długo. Z samego rana, jeszcze przed 6:00 Bodzio mnie obudził i powiedział, że musimy się NATYCHMIAST zbierać. Otworzyłam oczy i widzę, że namiot mam oparty prawie na nosie. Wiatr połamał nam maszty! Szybka ewakuacja nie była tak szybka jak chcieliśmy, gdyż przy tym porywistym wietrze złożenie namiotu zakrawało na cud. Co chwila tropik wydymał się jak balon. Prawie sobie paralotnie zrobiliśmy, psia krew...





Nie mieliśmy nic na śniadanie więc jak tylko udało się ogarnąć namiot ruszyliśmy w kierunku Batumi. Droga była piękna, prowadziła w dół zbocza gór Kaukazu. Dalej jechaliśmy szutrem ale ponieważ przebiegała głównie dolinami nie było tak źle.



Mimo wszystko po 30 km z radością powitaliśmy asfalt. Oraz sklepik. W kichach nam już nieźle marsza z głodu grało. Niestety zaopatrzenie było słabe więc poratowaliśmy się tylko jogurcikiem i dalej głodni ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś lepszego na śniadanie.

Docieramy głodni jednak bez problemów, na granice gruzińsko-turecką. I już tradycyjnie ustawiamy się do najwolniejszej kolejki. Na wakacjach jesteśmy, nie spieszy nam się :)

Celniczka przywitałam nas ciepło kwaśnym grymasem. Wyglądała jak kwintesencja Rrdzieckiej urzędniczki. Postawna, wytapirowana blondyna z gigantycznym kokiem, bardzo mocno pomalowane oczy, krwisto czerwone usta i paznokcie. No i nigdzie jej się nie spieszyło a petenci najprawdopodobniej złośliwie ciągle przychodzili zakłócać jej cenny spokój. Niemniej jednak po jakimś czasie dostaliśmy kąśliwą zgodę na przekroczenie granicy.

Zadowoleni ruszamy i natychmiast zatrzymujemy się w potężnym korku. Ciasno było tak strasznie, że nawet motocyklami nie mieliśmy najmniejszych szans się przecisnąć. Tęsknie patrzyliśmy na chodnik, ale były tak wysokie krawężniki i tak ciasno, że nie dalibyśmy rady na nie wskoczyć. Wszystko i wszędzie wciskało się w najmniejszą szczelinę. Trzeba było być czujnym i wciskać się pierwszemu. W końcu się ruszyło. Myśleliśmy, że może zator spowodowany był jakimś wypadkiem czy czymś. Ale nie. Nic się nie działo. Po prostu w jednym momencie był korek – w następnym już tego korka nie było. Także tak.

Po malowniczych trasach Gruzji – proste, równe i szerokie drogi Turcji wydawały się nudnawe. Nawet tych krów na drogach trochę nam już brakowało. Jedyny plus to to, że mogliśmy nieco przyspieszyć.

Chyba nieco za bardzo nas zachęciły te szerokie drogi gdyż w jednym miasteczku zatrzymała nas policja. Nieco się spłoszyliśmy bo mandaty w Turcji wysokie. Ale na szczęście dla nas była to tylko akcja prewencyjna. Spojrzeli nam w papiery i puścili dalej bez żadnych problemów. A jeszcze zagadali sympatycznie skąd jesteśmy i jak się podoba podróż. Nawet rękę na przywitanie podali. Czemu w Polsce nie może być takiej miłej policji?

Zamiast gruzińskich krów podziwiamy zadziwiającą turecką architekturę. Zadziwia nas brak wiosek. Droga prowadzi nas przez puste pola co jakiś czas przecinając wyglądające na opuszczone, blokowiska. Czasem te blokowiska są nówka sztuka, posadowione na wzgórzu pośrodku niczego, oddalone od miasta ładny kawałek. Interesujące. Dziwna nieco lokalizacja.

W końcu wygłodniali znajdujemy knajpkę, taka budka z fast foodem. Chyba rzadko tu docierają turyści bo obsługa na nasz widok nieźle spanikowała. W końcu podrzucili nam menu ze zdjęciami. Wybraliśmy kofte w jakiejś ni to bułce ni to nie wiadomo co. Na malutkim zdjęciu wyglądało niewyraźnie, no ale kofta to kofta. Będzie dobre. I było dobre. Aczkolwiek nie spodziewaliśmy się, że kofta będzie w połowie chleba. Tak, Bodzio miał 5 kotlecików kofty w jedej połowie chleba. Ja swoje kotleciki miałam w drugiej połowie tego samego chleba. Bodzio próbował wprawdzie dzielnie zmierzyć się z problem. Ja się jednak szybko poddałam i najzwyczajniej wyjadłam ze środka kotleciki co jakiś czas zagryzając kawałeczkiem chleba. Trzeba przyznać, że mimo ogromnego głodu, żadne z nas nie dało rady zjeść całej porcji :)




Szybko docieramy do Samsun. Dzięki posiadaniu zapisanego na kartce adresu kempingu– szybko miejscowi kierują nas we właściwe miejsce. Tym razem litościwie nie jesteśmy odsyłani od sasa do lasa.

Kemping na który docieramy jest państwowy i dzięki temu wyjątkowo tani. Płacimy jedynie około 15 TL za wszystko czyli około 20 zł. Trzy razy z niedowierzaniem się pytałam, czy na pewno 15 TL za WSZYSTKO :) Trochę się męczymy przy rozkładaniu namiotu. Maszty okręcone power tapem nie trzymają się tak jak powinny i namiot wygląda jak potrącony przez ciężarówkę. Ale na szczęście da się spać. Byleby tylko wiatru nie było, bo nie wytrzyma :)



Jesteśmy bardzo zmęczeni więc szybko się kładziemy. Jednak sen nie jest dla nas. Na pobliskim Aqua Parku odbywa się wesele a muzyka po wodzie rozchodzi się nader wesoło.

Jak tylko muzyka ucicha - zaczynają się rozlegać modły z pobliskich dwóch świątyń. Mamy wrażenie, że oba meczety rywalizują ze sobą zacięcie, który jest w stanie głośniej wyśpiewywać modlitwy. Czyżby Allah był przygłuchy? Nie wiem. Znów w ruch poszły moje, przywiezione przez Bodzia zatyczki. Cieszę się, że byłam taka przezorna.

Do snu ukołysały nas fajerwerki…



KARAVAN Kemping
Blediye Evleri Samil
Yolu Bandirama
Gemi Yani/ Samsun



Komentarze