Trasa:
638 km,
?
polanka w górach – Batumi – Turcja – Trabzon – Samsun –
Karavan Kemping
Wyprawa:
6384
km
W
nocy wiatr nie odpuszczał i targał naszą Stodołą jak szmatą.
Hałas był taki, że nie dało się zasnąć. Na szczęście miałam
Bodzia zatyczki :) Bodzio nie był taki przezorny. W końcu udało mi
się zdrzemnąć.
Jednak
nie na długo. Z samego rana, jeszcze przed 6:00 Bodzio mnie obudził
i powiedział, że musimy się NATYCHMIAST zbierać. Otworzyłam oczy
i widzę, że namiot mam oparty prawie na nosie. Wiatr połamał nam
maszty! Szybka ewakuacja nie była tak szybka jak chcieliśmy, gdyż
przy tym porywistym wietrze złożenie namiotu zakrawało na cud. Co
chwila tropik wydymał się jak balon. Prawie sobie paralotnie
zrobiliśmy, psia krew...
Nie
mieliśmy nic na śniadanie więc jak tylko udało się ogarnąć
namiot ruszyliśmy w kierunku Batumi. Droga była piękna, prowadziła
w dół zbocza gór Kaukazu. Dalej jechaliśmy szutrem ale ponieważ
przebiegała głównie dolinami nie było tak źle.
Mimo
wszystko po 30 km z radością powitaliśmy asfalt. Oraz sklepik. W
kichach nam już nieźle marsza z głodu grało. Niestety
zaopatrzenie było słabe więc poratowaliśmy się tylko jogurcikiem
i dalej głodni ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś lepszego na
śniadanie.
Docieramy
głodni jednak bez problemów, na granice gruzińsko-turecką. I już
tradycyjnie ustawiamy się do najwolniejszej kolejki. Na wakacjach
jesteśmy, nie spieszy nam się :)
Celniczka
przywitałam nas ciepło kwaśnym grymasem. Wyglądała jak
kwintesencja Rrdzieckiej urzędniczki. Postawna, wytapirowana
blondyna z gigantycznym kokiem, bardzo mocno pomalowane oczy, krwisto
czerwone usta i paznokcie. No i nigdzie jej się nie spieszyło a
petenci najprawdopodobniej złośliwie ciągle przychodzili zakłócać
jej cenny spokój. Niemniej jednak po jakimś czasie dostaliśmy
kąśliwą zgodę na przekroczenie granicy.
Zadowoleni
ruszamy i natychmiast zatrzymujemy się w potężnym korku. Ciasno
było tak strasznie, że nawet motocyklami nie mieliśmy
najmniejszych szans się przecisnąć. Tęsknie patrzyliśmy na
chodnik, ale były tak wysokie krawężniki i tak ciasno, że nie
dalibyśmy rady na nie wskoczyć. Wszystko i wszędzie wciskało się
w najmniejszą szczelinę. Trzeba było być czujnym i wciskać się
pierwszemu. W końcu się ruszyło. Myśleliśmy, że może zator
spowodowany był jakimś wypadkiem czy czymś. Ale nie. Nic się nie
działo. Po prostu w jednym momencie był korek – w następnym już
tego korka nie było. Także tak.
Po
malowniczych trasach Gruzji – proste, równe i szerokie drogi
Turcji wydawały się nudnawe. Nawet tych krów na drogach trochę
nam już brakowało. Jedyny plus to to, że mogliśmy nieco
przyspieszyć.
Chyba
nieco za bardzo nas zachęciły te szerokie drogi gdyż w jednym
miasteczku zatrzymała nas policja. Nieco się spłoszyliśmy bo
mandaty w Turcji wysokie. Ale na szczęście dla nas była to tylko
akcja prewencyjna. Spojrzeli nam w papiery i puścili dalej bez
żadnych problemów. A jeszcze zagadali sympatycznie skąd jesteśmy
i jak się podoba podróż. Nawet rękę na przywitanie podali. Czemu
w Polsce nie może być takiej miłej policji?
Zamiast
gruzińskich krów podziwiamy zadziwiającą turecką architekturę.
Zadziwia nas brak wiosek. Droga prowadzi nas przez puste pola co
jakiś czas przecinając wyglądające na opuszczone, blokowiska.
Czasem te blokowiska są nówka sztuka, posadowione na wzgórzu
pośrodku niczego, oddalone od miasta ładny kawałek. Interesujące.
Dziwna nieco lokalizacja.
W
końcu wygłodniali znajdujemy knajpkę, taka budka z fast foodem.
Chyba rzadko tu docierają turyści bo obsługa na nasz widok nieźle
spanikowała. W końcu podrzucili nam menu ze zdjęciami. Wybraliśmy
kofte w jakiejś ni to bułce ni to nie wiadomo co. Na malutkim
zdjęciu wyglądało niewyraźnie, no ale kofta to kofta. Będzie
dobre. I było dobre. Aczkolwiek nie spodziewaliśmy się, że kofta
będzie w połowie chleba. Tak, Bodzio miał 5 kotlecików kofty w
jedej połowie chleba. Ja swoje kotleciki miałam w drugiej połowie
tego samego chleba. Bodzio próbował wprawdzie dzielnie zmierzyć
się z problem. Ja się jednak szybko poddałam i najzwyczajniej
wyjadłam ze środka kotleciki co jakiś czas zagryzając
kawałeczkiem chleba. Trzeba przyznać, że mimo ogromnego głodu,
żadne z nas nie dało rady zjeść całej porcji :)
Szybko
docieramy do Samsun. Dzięki posiadaniu zapisanego na kartce adresu
kempingu– szybko miejscowi kierują nas we właściwe miejsce. Tym
razem litościwie nie jesteśmy odsyłani od sasa do lasa.
Kemping
na który docieramy jest państwowy i dzięki temu wyjątkowo tani.
Płacimy jedynie około 15 TL za wszystko czyli około 20 zł. Trzy
razy z niedowierzaniem się pytałam, czy na pewno 15 TL za WSZYSTKO
:) Trochę się męczymy przy rozkładaniu namiotu. Maszty okręcone
power tapem nie trzymają się tak jak powinny i namiot wygląda jak
potrącony przez ciężarówkę. Ale na szczęście da się spać.
Byleby tylko wiatru nie było, bo nie wytrzyma :)
Jesteśmy
bardzo zmęczeni więc szybko się kładziemy. Jednak sen nie jest
dla nas. Na pobliskim Aqua Parku odbywa się wesele a muzyka po
wodzie rozchodzi się nader wesoło.
Jak
tylko muzyka ucicha - zaczynają się rozlegać modły z pobliskich
dwóch świątyń. Mamy wrażenie, że oba meczety rywalizują ze
sobą zacięcie, który jest w stanie głośniej wyśpiewywać
modlitwy. Czyżby Allah był przygłuchy? Nie wiem. Znów w ruch
poszły moje, przywiezione przez Bodzia zatyczki. Cieszę się, że
byłam taka przezorna.
Do
snu ukołysały nas fajerwerki…
KARAVAN
Kemping
Blediye
Evleri Samil
Yolu
Bandirama
Gemi
Yani/ Samsun
Komentarze
Prześlij komentarz