Trasa:
307 km,
Ushguli-Mestia-Senaki-Kutaisi-????
Wyprawa:
4182 km
Śniadanie
mieliśmy umówione na 9:00 rano ale postanowiliśmy wstać wcześniej
i pójść na spacer po Ushguli.
Piękna
pogoda, błękitne bezchmurne niebo, słoneczko i wioska jakby żywcem
wyjęta z zeszłego stulecia przykucnięta u stóp olbrzymich
szczytów Kaukazu.
Wąskie i
strome dróżki wiodły pomiędzy wybudowanymi głównie z kamienia,
chylącymi się ku ziemi chatami. Przed domami zamiast samochodów
parkowały krowy i konie a na przydomowych łączkach pochyleni
staruszkowie ścinali kosą trawę.
Wspięliśmy
się na niewielki pagórek skąd mieliśmy oszałamiający widok na
wioskę i otaczające je szczyty górskie z najbardziej wyniosłym,
błyszczącym od śniegu Szcharą, 5086 m n p m. Parę fotek, kilka
chwil zachwytu i czas trzeba było wracać na śniadanie. Niektórzy
wracali nawet całkiem szybko, gdyż albowiem goniły nas krowy.
Śniadanie
tak jak wczorajsza kolacja było przepyszne. Dania do wyboru do
koloru: omlety, smażony makaron, sałatka z twarogu i kaszy oraz
przepyszne racuchy! Akurat z nami w pokoju siedziały córki
gospodarzy to skorzystaliśmy z okazji o poczęstowaliśmy
dziewczynki i gospodynię krówkami. Chyba wszystkim smakowały. Ze
strachem tylko wypatrywaliśmy babci, baliśmy że znów dostaniemy
ochrzan że "nic nie jemy".
Po śniadaniu
pakowaliśmy się, gdy do naszego pokoju nieśmiało zapukała
gospodyni i poprosiła Bodzia o pomoc. Myśleliśmy, że chodzi o
przestawienie motocykla czy coś, ale Bodzio dostał za zadanie pomoc
w komunikacji z grupą Polaków, która też zakwaterowała się w
"naszym" pensjonacie. Grupka Polaków okazała się grupką
Czechów. Ale Bodzio i tak sobie poradził, po angielsku jakoś
poszło z Czechami a z gospodynią po rosyjsku (którego Bodzio w
sumie nie zna, ale widać szybko się uczy). Rozmowa wyglądała
mniej więcej tak:
- Czy
chcecie śniadanie? - tłumaczy Bodzio Czechom po angielsku
- Yes –
odpowiadają Czesi
- Da –
tlumaczy gospodyni Bodzio.
Dzięki
niesamowitym zdolnościom językowym Bodzia Czechom udało się
uzgodnić wszystkie szczegóły pobytu :)
Gdy
pakowaliśmy bagaże na motocykle zaczepili nas młodzi ludzie
siedzący na przyzbie pensjonatu i grzejący się w porannym
słoneczku. Była to para z Izraela. Rok wcześniej byli motocyklem w
Indiach. Ale do Gruzji się bali, ze względu na kiepską
(całkowicie zresztą słusznie) opinię na temat gruzińskich
kierowców.
Gospodarz w
między czasie wyprowadził dwa koniki i namawia mnie na przejażdżkę.
Wolę swojego Kucyka więc odmawiam grzecznie. Gospodarz nie poddaje
się i w tej sytuacji proponuje handel – wymianę motocykla na
konika. Kuszące, ale jednak się nie zdecydowałam :)
Cała
rodzina wyszła nas pożegnać! Z żalem ruszamy w dalszą drogę.
Ponieważ już wiemy, co nas czeka a do tego nie jesteśmy zmęczeni
– idzie nam o wiele sprawniej niż wczoraj. A widoki tak samo przepiękne. Teraz mamy siłę je podziwiać i czas na zdjęcia. A przejazd przez kałuże
to najlepsza zabawa – staramy się robić jak największe rozbryzgi
:)
W Mestii
zatrzymujemy się na krótki odpoczynek przy zupie Charczo i spacerek
po miasteczku. Mijamy knajpę o swojsko brzmiącej nazwie "Wschód
słońca". Następnym razem musimy tu wstąpić! Zaciekawiły
nas też ładne, wyremontowane, czyste budynki. Z ciekawości
zajrzeliśmy raz do środka – w środku nic nie było. Oprócz
krowich kup. Dziwny zwyczaj.
Postanawiamy
jechać w kierunku Kutaisi i szukać po drodze jakiejś polanki na
nocleg. Na stacji benzynowej Bodzio odkrywa ze strachem, że spod
korka miski olejowej wycieka mu olej. Dokręcamy korek i mamy
nadzieję, że to wystarczy. I wtedy zauważamy plamę oleju pod
kucykiem. Ech. Sprawdzamy, co to może być. Bodzio odkręca co tam
jest do odkręcenia ale że bakuje nam trochę narzędzi –
pożyczamy z pobliskiego warsztatu. Lokalizujemy wyciek pod zębatką
zdawczą. Ponieważ niewiele możemy zrobić, przykręcamy co
odkręciliśmy, oddajemy narzędzia i zbieramy się z nietęgimi
minami w dalszą drogę. Cała nadzieja w serwisie w Tbilisi. Na
razie będziemy kontrolować stan oleju i jakby co dolewać.
Nasze boje z
motocyklem cały czas obserwował jakiś starszy, grubawy gość.
Nawet kilka razy do nas podchodził ale w tym wypadku zawiodły nawet
umiejętności językowe Bodzia. Ku naszemu zaskoczeniu jak już
mieliśmy ruszać – gość do nas podszedł i wręczył nam po
lodzie :) Nawet niezłe. Taki gość, że zastanawiałam się, czy to
nie był błąd, że nie wzięliśmy gazu pieprzowego – a tu
proszę, po lodziku...
20-30 km za
stacją znajdujemy jakieś obiecujące krzaczki. Pierwsza próba
rozbicia się na polance pali na panewce, gdyż polankę okupuje
dwóch rybaków i zdaje się że będą siedzieć tam całą noc. Po
angielsku ewakuujemy się na inną, wypatrzoną wcześniej łączkę,
elegancko okoloną krzaczkami.
A nad
głowami milion gwiazd...
Bodzio to się potrafi zachować "ja Ci nie pomogę" ha ha ha....nie ma to jak możliwość , że mężczyzna Ci pomoże :/
OdpowiedzUsuńPochwalcie się proszę jakiej używacie kamerki :)
Radość z asfaltu ? Ja myślałam, że wolicie bardziej off ;)
Beata
Bodzio ma GoPro 2 chyba.
OdpowiedzUsuńLubimy i asfalt i szuterek. Ale szczerze mówiąc szuter na Pirelkach jest nieco męczący. Aczkolwiek zabawa przednia!
Nóżek mi nie starcza i jak motocykl stoi na sporym pochyleniu to mam problem żeby go "doprowadzić" do pionu. Na szczęście miły Gruzin stuknął trochę w GS i się jakoś udało.
mamy kamere gopro1. nagrywam w jakosci 720p 30kl
OdpowiedzUsuńniestety po obrobce z windows movie maker i po wrzuceniu na yt strasznie traca na jakosci
Ale jedzenie to wyglada przepysznie!
OdpowiedzUsuńjedzenie było obłędne!!! Nie wiadomo było co jeść. Pyszne pulchniutkie racuchy zagryzałam soczystym, słodkim pomidorkiem! Oczy z łakomstwa i szczęścia to nam się świeciły :)
OdpowiedzUsuńDobrze że spędziliśmy tam tylko jeden dzień. Dłuższy pobyt mógłby skończyć się tym, że Gs by się pode mną zarwał :)
A propos piwka mi się jeszcze przypomniało. Dzisiaj tylko jedno - no, dwa... góra cy!
OdpowiedzUsuńDokładnie :D :D :D góra cy :D
OdpowiedzUsuń