Bardzo ciężki poranek. Kac
morderca nie ma serca! Takie są skutki gościnności Gruzinów i
czaczy.
Ok 11:00 zbieramy się na
śniadanie. Umawialiśmy się z Karoliną na 9:00 ale jak zwykle coś
nam nie wyszło :) Zamawiamy jajecznicę, która okazuje się jajami
sadzonymi. Ale były pyszne więc nie marudzimy.
W hostelu znajduję książkę kucharską z przepisami gruzińskimi. Mając jeszcze w pamięci niesamowity smak Adżabsaldali - robię kilka fotek przepisu. Trzeba będzie w Polsce spróbować ugotować!
Zaczynamy się pakować.
Idzie nam to dość opornie a do tego cały czas mamy świadomość,
że czasowo jesteśmy dość mocno w plecy. Ale za to w końcu na
motorki!
W palącym słońcu upychamy
bambetle do sakiew i wciągamy na głowy kaski.
Szybkie pamiątkowe
zdjęcie robi nam Szymon i ....
....ruszamy!
Nie dane nam dzisiaj chyba
szybko wyjechać. Po 200 metrach musimy zawracać, bo Bodzio
zapomniał telefonu. Żegnamy się drugi raz i ...
...rrruszamy!
Raczej w powolnym tempie
ruszamy bo rozglądamy się za jakimś kompresorem. Oponki po kilku
dniach w samochodzie wymagają sprawdzenia, dopompowania. Niestety, nigdzie na stacjach nie ma kompresora! Udaje się za to znaleźć
wulkanizację, gdzie chłopaki nam w gratisie dmuchnęli tu i tam.
Podczas pompowania
zaintrygował nas niecodzienny zapach dochodzący z okolic Bodzia. Nie samego Bodzia jako takiego tylko jego motocykla. Sakwy zaczęły mu spływać po wydechu! Zbyt duże
obciążenie spowodowało, że sakwa całym ciężarem opierała się
na gorącym wydechu i się po prostu stopiła!
Wyprowadzamy motocykle z
wulkanizacji i zatrzymujemy się na kawałku trawki niedaleko by
ogarnąć sytuację. Chłopaki z wulkanizacji poratowali nas
kawałkiem drutu i trochę na mcgywera udało się patentem "by Bodzio" naprawić usterkę. Może dotrwa do końca wyprawy. Nie ma wyjścia
:)
Naprawa trochę trwała, bo co Bodzio kucnął to mu sie
ochraniacze na kolanach blokowały i nie mógł wstać. Chodził w
kucki jak karzeł i marudził 'nosz kurr..na!! znowu ???!!!"
hyhyhy... W końcu się wkurzył, zdjął spodnie (UWAGA! Staliśmy
pod drzewkiem przy ruchliwej drodze!) pizgnął z pięści we własne
kolano i voila! Noga się wyprostowała! Więc....
....rrrrruszamy !!!
Kierujemy się drogą z
Batumi do Achalciche
(przełęcz Goderdzi).
Jechaliśmy tędy rok temu więc wiemy czego się spodziewać.
Problemy z wyjazdem spowodowały, że jechaliśmy trochę z nosami na
kwintę. Do tego nowy kask i nowe gogle mnie drażniły, źle leżały. Wszystko nie tak jak miało być... Ale może jazda
nam poprawi nastroje.
W
pewnym momencie Bodzio zjeżdża na pobocze i coś skacze przy moto.
Temperatura oleju pod 140 stopni! Czekamy aż trochę silnik ostygnie
i dolewamy 100ml oleju. I...
....
rrrruszamy!
W
Kibe robimy zakupy i myślimy co z tym olejem robić. Jechać nie
jechać. Po krótkiej dyskusji wpadamy na genialny acz prosty pomysł
– zamieniamy termometry oleju w
motocyklach. Pomogło.
Być może po prostu Bodzia termometr był walnięty. Cóż, nie ma
czasu za długo deliberować, grunt że działa
:)
W
końcu kończy się asfalt i zaczyna się szuterek. Humory od razu
się poprawiają a i kask i gogle zaczynają jakoś lepiej leżeć! W
końcu zaczynamy czuć ducha wyprawy!
W
ostatnich promieniach słońca docieramy
na polankę, niedaleko której rok temu nocowaliśmy. Otwieramy piwo
(pierwsze w kombi) i rozbijamy namiot. Do
namiotu wlewam piwo. Oczywiście niechcący.
Pobliską drogą co jakiś czas przejeżdża samochód. Trochę po swojemu panikuję, że rozbiliśmy się komuś na środku łąki i zaraz nas przepędzą ale przejeżdżający
drogą Gruzini nas pozdrawiają i machają do nas. A nam już banany
z twarzy nie schodzą. Toż to Najlepszy Camping Ever 2! Cóż za
piękne okoliczności przyrody – kwiecista polanka otoczona górami.
I na tym tle nasz namiocik i dwa wspaniałe Kocurki!
Ledwo
rozstawiliśmy namiot - rozpadało się. I to całkiem nieźle. Po
jakimś czasie dołączyły pioruny. Pięknie nas wita Gruzja :)
Szykuje nam na jutrzejszy przejazd przez góry błotne atrakcje!
A dla przypomnienia - Najlepszy kemping ever 1
Ach,
już się nie mogę doczekać jutra :D
trasa:110 km
Gonio – Kibe – najlepszy camping ever 2
Wyprawa: 3410
Komentarze
Prześlij komentarz