4 dzień, 05.07.2016, wtorek, plażing w Gonio!



Śpimy długo. A nawet bardzo długo. Schodzi z nas zmęczenie po trzech dniach non stop w drodze.
Śniadanko Bodzio upolował w pobliskim sklepie. Gruziński chlebek, serek i parówki – podobno zjadliwe. Podobno, bo ja akurat się nie odważyłam na konsumpcję tego rarytasu.




Po śniadanku oczywiście lecimy z materacykiem na kamienistą plażę. Nie da się po tym chodzić więc włazimy do wody w butach.



Fale są wielgachne więc mamy niezły ubaw bujając się na nich na materacyku.




W końcu mówimy "dość" zabawie, wzywają obowiązki. Ja muszę nadgonić wpisy do dziennika a Bodzio doprowadzić motocykle do stanu umożliwiającego jutro jazdę. Jeszcze tylko świeży pstrąg na obiad w Barze....



.. i do roboty!

Ja zawzięcie piszę a Bodzio rozbiera sprzęty.

Niestety od razu natrafiamy na kłopoty. Mój kocur nie chce odpalić! Prawdopodobnie winne gniazdo zapalniczki, które rozładowało akumulator. Bodzio odłącza gniazdo a akumulator leci do naładowania (na szczęście wzięliśmy kable). Wydaje się, że sytuacja opanowana. Ale nie na długo, gdyż po chwili od uzupełniania dzienniki znów odrywają mnie wzburzone okrzyki Bodzia. Jego motocykl też odmówił odpalenia! Nawet nie brzęknął rozrusznikiem! Diagnoza – nie stykają się przewody w czujce sprzęgła. Zniecierpliwiony Bodzio postanawia spiąć je na krótko. Działa. Jest szansa że jutro jednak ruszymy ;)

Po dobrze wykonanej pracy oddaliśmy się relaksowi przy piwku. Aczkolwiek Bodzio nie mógł się za bardzo wyluzować gdyż obok hostelu była budowa, na którą Bodzio zerkał z trwogą. Pracownicy budowy łazili sobie dość nonszalancką na wysokości około 6 piętra i ustawiali szalunki pod kolejną kondygnację. Po chwili przyjechał dźwig i wrzucał im na górę pęczki ze stalą zbrojeniową. Czasem trafiał z tymi paczkami a czasami nie bardzo. Na szczęście nic nie spadło ale kilka razy było blisko! Bodzio tylko łapał się za głowę i wykrzykiwał " Ło jezu, co oni robią!!!"




Nie mogąc dłużej patrzeć jak Bodzio się męczy zmieniliśmy miejscówkę i przenieśliśmy się z tarasu hostelu do Reggae Baru na plażę. Na kolację wciągnęliśmy przepyszne leczo!




Towarzystwo lokalesów zaczęło się zbierać na wieczorną posiadówkę. Jeden z Gruzinów namawia Bodzia na czaczę. Bodzio nie chciał być nieuprzejmy i zgodził się, co tam jeden kieliszek czaczy. A miło będzie. W tym momencie Gruzin zerwał się i popędził gdzieś skuterkiem zostawiając oniemiałego Bodzia. Po 10 minutach wrócił. Z całą butelką czaczy własnej roboty! Przerażona mina Bodzia na długo zostanie mi w pamięci :)

Co działo się w Reggae barze – niech zostanie w Reggae barze. Dość powiedzieć, że o 2 w nocy usłyszałam cichutkie i smutne "Dunja, zabierz mnie stąd..."

To zabrałam. Ciekawe jak jutro wstaniemy :)

Trasa: 0 km
Gonio
Wyprawa: 3200

Komentarze