Śpimy długo. A nawet
bardzo długo. Schodzi z nas zmęczenie po trzech dniach non stop w
drodze.
Śniadanko Bodzio upolował
w pobliskim sklepie. Gruziński chlebek, serek i parówki – podobno
zjadliwe. Podobno, bo ja akurat się nie odważyłam na konsumpcję
tego rarytasu.
Po śniadanku oczywiście
lecimy z materacykiem na kamienistą plażę. Nie da się po tym
chodzić więc włazimy do wody w butach.
Fale są wielgachne więc
mamy niezły ubaw bujając się na nich na materacyku.
W końcu mówimy "dość"
zabawie, wzywają obowiązki. Ja muszę nadgonić wpisy do dziennika a
Bodzio doprowadzić motocykle do stanu umożliwiającego jutro jazdę.
Jeszcze tylko świeży pstrąg na obiad w Barze....
.. i do roboty!
Ja zawzięcie piszę a Bodzio rozbiera sprzęty.
.. i do roboty!
Ja zawzięcie piszę a Bodzio rozbiera sprzęty.
Niestety od razu natrafiamy
na kłopoty. Mój kocur nie chce odpalić! Prawdopodobnie winne
gniazdo zapalniczki, które rozładowało akumulator. Bodzio odłącza
gniazdo a akumulator leci do naładowania (na szczęście wzięliśmy
kable). Wydaje się, że sytuacja opanowana. Ale nie na długo, gdyż
po chwili od uzupełniania dzienniki znów odrywają mnie wzburzone
okrzyki Bodzia. Jego motocykl też odmówił odpalenia! Nawet nie
brzęknął rozrusznikiem! Diagnoza – nie stykają się przewody w
czujce sprzęgła. Zniecierpliwiony Bodzio postanawia spiąć je na
krótko. Działa. Jest szansa że jutro jednak ruszymy ;)
Po dobrze wykonanej pracy
oddaliśmy się relaksowi przy piwku. Aczkolwiek Bodzio nie mógł
się za bardzo wyluzować gdyż obok hostelu była budowa, na którą
Bodzio zerkał z trwogą. Pracownicy budowy łazili sobie dość
nonszalancką na wysokości około 6 piętra i ustawiali szalunki pod
kolejną kondygnację. Po chwili przyjechał dźwig i wrzucał im na
górę pęczki ze stalą zbrojeniową. Czasem trafiał z tymi
paczkami a czasami nie bardzo. Na szczęście nic nie spadło ale
kilka razy było blisko! Bodzio tylko łapał się za głowę i
wykrzykiwał " Ło jezu, co oni robią!!!"
Nie mogąc dłużej patrzeć
jak Bodzio się męczy zmieniliśmy miejscówkę i przenieśliśmy
się z tarasu hostelu do Reggae Baru na plażę. Na kolację
wciągnęliśmy przepyszne leczo!
Towarzystwo lokalesów
zaczęło się zbierać na wieczorną posiadówkę. Jeden z Gruzinów
namawia Bodzia na czaczę. Bodzio nie chciał być nieuprzejmy i
zgodził się, co tam jeden kieliszek czaczy. A miło będzie. W tym
momencie Gruzin zerwał się i popędził gdzieś skuterkiem
zostawiając oniemiałego Bodzia. Po 10 minutach wrócił. Z całą
butelką czaczy własnej roboty! Przerażona mina Bodzia na długo
zostanie mi w pamięci :)
Co działo się w Reggae
barze – niech zostanie w Reggae barze. Dość powiedzieć, że o 2 w
nocy usłyszałam cichutkie i smutne "Dunja, zabierz mnie
stąd..."
To zabrałam. Ciekawe jak
jutro wstaniemy :)
Trasa: 0 km
Gonio
Wyprawa: 3200
Komentarze
Prześlij komentarz