3 dzień, 12.07.2015, niedziela, zimne piwko w Bielogradczik

Trasa: 596 km,
Szeged (H)– Timisoara (RO) -Orsowa- Vidin (BG) - Bielogradczik
Wyprawa: 1515 km



Wstaliśmy dzisiaj raczej późno a to ze względu na to, że Bodzio się nie wyspał. Całą noc szalał i imprezował, kiedy jak grzecznie spałam w zatyczkach :D No cóż, trzeba było nie balować :o

Wygląda na to, że będzie bardzo gorący dzień, więc ostatecznie pozbywamy się z moto ciuchów wszelakich podpinek a ja dodatkowo zamieniam rękawice na letnią parę.

Do granicy rumuńskiej mamy nieco ponad 30 km. Na przejściu celnicy wyłuskują nas z kolejki i po pobieżnym rzuceniu okiem na paszporty – puszczają nas bez problemów dalej.

Krajobraz po rumuńskiej stronie teoretycznie się nie zmienia, niziny po horyzont. Jednak coś jest inaczej. Wioski wydają się bardziej zaniedbane, domy straszą odpadającymi tynkami i wybitymi szybami, zewsząd atakują pochylone, zardzewiałe ogrodzenia. Wszystko jest szare, pokryte grubą warstwą brudu. Dlatego jak co jakiś czas pojawi się jakiś ładny budynek, z pokrytymi mozaiką ścianami – nie sposób nie zwrócić nań uwagi.



Koło 12:00 zatrzymaliśmy się na stacji na drugie śniadanie. Niestety nie udało się zrobić ładnego zdjęcia, bo mi ciągle ktoś podjadał :)



Na drogach ramię w ramię jeździły wozy zaprzęgnięte w konie i białe wypasione mercedesy z przyciemnianymi szybami. Trzeba było bardzo uważać, gdyż wyprzedzanie to narodowy sport rumunów. Wyprzedzanie na ślepym zakręcie, na trzeciego to normalka. Do tego na drogach plączące się stada krów i dzikich psów. Tutaj byliśmy przygotowani! Bodzio jeszcze w Polsce kupił gwizdek, który podczas jazdy ma niby wydawać ultradźwięki i odstraszać zwierzęta. Kategorycznie zażądałam zamocowanie tegoż na motocyklu :) Z gwizdkiem będę się czuła bezpieczniej :)



Kierowaliśmy się na przejście graniczne w Vidinie. Jednak w Orsowie odbiliśmy, żeby obejrzeć rzeźbę Decembala. Rok wcześniej podziwialiśmy ją z drugiego, serbskiego brzegu Dunaju. Tym razem mogliśmy obejrzeć dzieło z bliska. Robi wrażenie!



Przy Decembalu odkryliśmy, że jest zdecydowanie później niż podejrzewaliśmy. Przyczyną była zmiana czasu, o której kompletnie zapomnieliśmy! Szybko wobec tego (no, po krótkiej sesji zdjęciowej) dosiedliśmy naszych rumaków i popędziliśmy dalej w kierunku Bułgarii.




Na granicy rumuńsko-bułgarskiej znów poszło gładko. Celnicy ledwo spojrzeli na nasze paszporty.
Na drogach bułgarskich okazało się, że mój gwizdek zamiast odstraszać zwierzęta – raczej je przyciąga. Co chwilę wyskakiwały do mnie jakieś psy. Najbadziej się bałam nawet nie tego, że mnie ugryzą tylko tego, że którego rozjadę! Bodzio jednak kazał mi nie zważać na lęki i po prostu dodawać gazu. Łatwo nie było ale faktycznie to był jedyny sposób.

Im bliżej Bielogradcziku tym więcej na drodze pojawiało się końskich kup. Bodzio był bardzo uprzejmy i co chwilę informował mnie przez interkom:
-Ooo, uważaj, kupa.

Dziękowałam uprzejmie oczywiście. Dzięki temu uniknęłam pewnie niejednego poślizgu.
Po chwili okazało się, że końskie kupy są jak najbardziej uzasadnione – napotkaliśmy bowiem koński zad. Przód konia zaś ginął w krzakach, pewnie się pasł.

Koło 20:00 zmęczeni w końcu dotarliśmy do Bielogradczika, gdzie pędem udaliśmy się do restauracji na piwko i obiado-kolację. Piwko było przepyszne a jedzenie jeszcze lepsze. Wzieliśmy Kadawrę i serbską pleskawicę a do tego herbatka i sałatka. Za całość nie daliśmy więcej jak 40 zł... 




Bodzio również zaproponował wzbogacenie relacji z wyprawy i obok słowa pisanego zacząć kręcić krótkie filmiki. Od razu podchwyciłam pomysł :)



Już zrelaksowani na kempingu przy bułgarskim winku zabraliśmy się za planowanie kolejnego dnia. Plan mieliśmy ambitny – dojechać w okolice Istambułu... Czy się uda? Zobaczymy jutro..


Komentarze