12 dzień, 13.07.2016, środa, z Omalo do Baso i spadające kamienie


Dawno tak dobrze nam się nie spało! Wylegiwaliśmy się w wygodnych łóżkach aż do 9:00 próbując wykorzystać ten komfort na zapas. 


W końcu zebraliśmy się i zeszliśmy na dół na śniadanko. A na stole czekała na nas prawdziwa uczta: sałatki, omlety, kawka. Obżarliśmy się nieprzytomnie!

Po śniadaniu znieśliśmy na dół bambetle, by zwolnić pokój i poszliśmy sobie na spacer, pozwiedzać troszkę okolicę. Skierowaliśmy się do niedalekiego zameczku Keselo. Zamek znajdował się na pagórku. My, przywykli, że nasze tyłki są wożone, całkiem nieźle się zmachaliśmy zanim dotarliśmy na szczyt pagórka. Za nami wdrapała się Gruzińska rodzinka. Bardzo głośna rodzinka. Rodzice ciągle coś pokrzykiwali do dzieci każąc im to tu to tu pozować do zdjęć. Dzieci nie były zachwycone :D



Starając się ignorować donośne pokrzykiwania, podziwialiśmy niesamowite widoki. Zamek - to tak naprawdę już tylko pozostałości. Ale wieża, jakże by inaczej, stoi. Jednak widok rozciągający się na dolinę był przepiękny. Mała wioseczka otoczona wysokimi, jeszcze pokrytymi śniegiem, górami. 


Po wycieczce pożegnliśmy się z Gospodarzem Hostelu. Na drogę za 5 lari dostaliśmy jeszcze w siateczkach lunch - chlebek, pomidor, ser, ogórek, 2 jajka. Na pewno się nie zmarnuje :)

Ruszamy!




Droga do Dartlo biegnie wzdłuż koryta rzeki i jest (przynajmniej na razie) raczej łatwa. Widoki na dolinę po jednej stronie i ośnieżone szczyty gór - po drugiej stronie zapierają dech w piersiach. Co jakiś czas drogę przecina spływający z gór strumień. Większość strumieni jest łatwa do pokonania, ale niektóre są dość głębokie, z dużymi luźnymi kamieniami na dnie. Ale dajemy radę (Bodzio daje :D).

Jak to w Gruzji - co chwilę mijamy stada krów pilnowanych przez psy pasterkie. Mamy średnie doświadczenia z psami, więc z reguły mijamy pilnie obserwując, z ręką na manetce gazu, gotową do odkręcenia "w opór". 


Jeden z psów gdy nas zobaczył - odwrócił się do nas tyłem. O, to novum. Pies całym ciałem zdawał się mówić "Ja tam nic nie widzę…". Wtedy jedna z krów podeszła do psa, i nie spuszczając nas z oczu, tryknęła go w zadek jakby chciała powiedzieć "Ej, stary, obcy jadą, wstawaj, do roboty! Po coś tu jesteś!" Tryknięty kilka razy piec niechętnie wstał, popatrzył na nas zmęczonym wzrokiem "widzicie co ja tutaj mam za życie?" i szczeknął na nas ze dwa razy, tak pro forma. Przejechaliśmy bez problemu, odprowadzani czujnym wzrokiem Krowy.




Tuż przed Dartlo (o ile  to było Dartlo :)(to nie było Dartlo jak się okazało tylko jeszcze kawałek za Baso) napotkaliśmy na drodze przeszkodę w postaci szerokiej i rwącej rzeki. Bodzio zdecydował się z buta sprawdzić przejazd deklarując "Jak jak przejdę - to przejedzimy!". Niestety nijak nie był w stanie znaleźć odpowiedniego miejsca. Woda sięgała miejscami prawie do pasa i była tak rwąca, że zwalała z nóg. I to dosłownie. Bodzio się skąpał (wieczorne mycie zaliczone), i gdyby nie kamień, którego udało mu się złapać, pewnie by spłynął do Omalo zostawiając mnie z dwoma motocyklami :)

Wody było dotąd:


Na szczęście strat w sprzętach nie było. Niemniej jednak przejście na drugą stronę było niemożliwe i musieliśmy zawrócić. 


Po przejechaniu może 200 metrów znaleźliśmy uroczą polankę nad rzeczką, lekko osłonietą od drogi uskokiem gruntu. Podjęliśmy tutaj też próbę przebicia się na drugą stronę, niestety również bez powodzenia. W związku z tym postanowiliśmy zabiwakować. Piękne okoliczności przyrody, piękna pogoda, góry, strumień - czego chcieć więcej? A, no piwo by się przydało...

Jak już się umościliśmy, Bodzio chyba nie najeżdżony dzisiaj,s postanowił się przejść na spacer. Ja zadeklarowałam gotowość, by popilnować dobytku :)


Bodzio skierował swe kroki w kierunku zameczka, znajdującego się na pobliskim wzgórzu (wszędzie tutaj są zameczki na pobliskich wzgórzach!). Wrócił po jakiejś godzinie podejrzanie uradowany. Już z daleka krzyczał "Podnieś koszulkę to dostaniesz piwo!". Piwo? Tutaj? Niemożliwe. Ale nie mogłam ryzykować :) Już po chwili Bodzio wyjmował z plecaczka 4 piwka :) Okazało się, że koło zameczka był pensjonat, w którym to można było nabyć taki oto wspaniały złoty napój :)




Siedzieliśmy więc w naszych pięknych okolicznościach przyrody popijając delikatnie piwko i podziwiając widoki- o, krowa, o ptak przelciał, patrz jaka śmieszna chmura. Patrz jakie śmieszne kamienie. Patrz, te kamienie są bliżej. Kamienie spadają? Co na nie spojrzeliśmy to były nieco niżej niż poprzednio. Gdy "kamienie" spadły jeszcze niżej dopatrzyliśmy się, że to wcale nie kamienie a stado pasących się owieczek. I ich pasterz. Pod wieczór stado "spadło" aż na naszą polankę i nas okrążyło. Oblężenie! Nie wiem, czy my byliśmy bardziej zdziwieni, czy te owieczki, że im coś na polance wyrosło. Przecież tego rano tu nie było! - zdawały się mówić ich miny w przerwach miedzy rzuciem kolejnej kępki trawy. Pasterz pozdrowił nas machnięciem ręki i wraz ze swoim stadem udał się do niedalekiej zagrody.



W nocy obudził nas hałas. Coś ewidentnie łaziło koło nas i trzęsło namiotem. Szczeknięcie zdradziło intruza. Pies zaczął już na bezczelnego grzebać nam w śmieciach zostawionych pod tropikiem! Czyli w zasadzie był w naszym namiocie! Bodzio wstał i wyjął nóż, czym mnie dodatkowo przeraził. Ale na szczęście (dla psa!) pies chyba usłyszał krzątanie Bodzio, wziął sobie na zapas jeden worek śmieci i poszedł. 

Reszta nocy upłynęła bez dodatkowych atrakcji. Aczkolwiek warto wspomnieć, że noc była chłodna (około 5 C) i odpalenie ogrzewaczy to był bardzo dobry pomysł :) Nawet Bodzio się przyznał, że nad ranem faktycznie było rześko :D



trasa: 30
Górne Omalo - Dartlo - Chesho - Baso
wyprawa :4665


Komentarze