10 dzień, 11.07.2016, poniedziałek, burza w Lagodechi




Rano zamiast budzika - budzi nas burza. Dokładnie tak samo jak rok temu! Chyba musimy przywyknąć, że Lagodekhi lubi witać nas piorunami. Pewnie cieszy się, że nas widzi :)

Skoro pada, to po co wstawać. Wyciągamy się więc w namiocie i słuchamy kropel deszczu spływających po ściankach namiotu. Co jakiś czas deszcz nieco przycicha, ale tylko po to, by po chwili powrócić ze zdwojoną mocą.

Co jakiś czas zerkamy na zewnątrz wypatrując znaków przejaśnienia. Ale zamiast przejaśnienia widzimy Clarę krzątającą się w deszczu koło namiotu. Twardziel Clara zwija swoje obozowisko, pakuje bagaże na konia Dawaj i po chwili rusza w swoją dalszą drogę machając nam na pożegnanie.

Nam się nie bardzo uśmiecha jechać do Omalo w deszczu, więc cierpliwie czekamy na zmianę pogody. Przejaśnia się dopiero koło 14:00. Jest już za późno, by zdąrzyć przed zmrokiem do Omalo a zwijanie obozu tylko by przejechać kilkadziesiąt kilometrów i potem znów się rozbijać - nie ma w sumie większego sensu. Jutro - zgodnie z informacją od naszego informatora online Nula- ma być już ładna pogoda, więc spokojnie będziemy mieć cały dzień na jazdę. A dzisija zrobimy sobie jeden dzień wytchnienia. Zostajemy więc jeszcze jedną noc w Lagodekhi!

Jak już podjęliśmy tę męską decyzję - od razu ruszyliśmy do sklepiku uzupełnić zapasy. W sumie jak wolny dzień to i piwko się należy!


Odpowiednio zaopatrzeni poszliśmy na spacer nad strumyczek. 





Strumyczek, dzięki ostatnim intensywnym opadom, jest bardziej rwący niż rok temu. Za to doczekał się mostka, więc nie musimy już skakać po kamieniach by dostać się na drugi brzeg. Ot, i tu zawitała cywilizacja :)



Relacja na żywo z osiągnięć gruzińskiego mostowego budownictwa - specjalnie dla Karpia:



Relaks nad strumyczkiem nigdy się nie nudzi.



Jednak nasze żołądki zaprotestowały. Skłoniło nas to do powrotu do Lagodekhi w celu znalezienia jakiejś odpowiedniej na obiad restauracji. Po drodze zapukaliśmy do Pana Jerzego, jednak nie zastaliśmy nikogo w domu. Spróbujemy wracając!

Obiad zjedliśmy w restauracji w Centrum. Restauracja charakteryzowała się bardzo dużymi, od prawie samej podłogi aż po sufit - oknami. Jedno okno było otwarte i robiło za drzwi. Ludzie kompletnie naturalnie przeskakiwali przez murek i przechodzili sobie oknem. My jako jedyni goście skorzystaliśmy z drzwi. Wszyscy się na nas dziwnie popatrzyli. 

Niestety i okna, i obrusy na stołach, i zasłony - wszystko nosiło na sobie ślady wielu wielu lat użytkownia i - co tu dużo mówić - brudu.

Na obiad zamówiliśmy tradycyjnie - charcho i chinkali. Charcho nie było złe ale chinkali już mocno średnie. Bardzo grube i gumowate ciasto a mięsa tyle co kot napłakał. Rosołek - podstawa chinkali - zachował się dosłownie tylko w kilku sztukach. Reszta była sucha jak pieprz.

Niemniej jednak obserwowanie lokalesów skaczących do restauracji przez okno rekompensowało pozostałe niedostatki.

W drodze powrotnej do namiotu ponownie pukamy do bramy Pana Jerzego. Tym razem gospodarze byli w domu i zostaliśmy zaproszeni na kawkę. Kawka składała się z przyniesionego przez nas piwka oraz wina domowej roboty - przyniesionego z domowych zasobów przez Panią Zosię. Do tego mieliśmy jeszcze ciasteczka, przyniesione przez kolejnego gościa Pana Jerzego - Gruzina Tomasa. Także uczta pełną gębą :)

Pan Jerzy skupiał się na tym, by przehandlować Tomasowi pocztówkę z 1920 roku z polskimi ułanami. Pani Zosia zaś wraz z Bodziem - zajęli się naprawą prądu w domu. Oraz lampy. Panu Jerzemy nie udała się sprzedaż pocztówki. Lepiej powiodło się Bodziowi - Pani Zosia odzyskała prąd i światło w lampce :)

W raz ze zmniejszającymi się zapasami piwa i wina zaczęły też powstawać coraz śmielsze pomysły na "byznesy". Pan Jerzy, już jako zasiedziały lokales - będzie skupywał od Gruzinów co lepsze stare motocykle a my z Bodziem - będziemy je transportować i sprzedawać za dużo brzęczących monet - koneserom w Polsce.



W końcu nadszedł wieczór i czas na pożegnanie się z miłymi gospodarzami. Jutro przed nami droga do Omalo, która według Pani Zosi i Pana Jerzego jest bardzo trudna. Samochodem podobno jedzie się około 5 godzin. 

Ale przecież, co to dla nas!

trasa: 0
Lagodekhi
wyprawa : 4424





Komentarze