Gdyby
nie umówione na 9:00 śniadanko to byśmy się tak rano na pewno nie
zrywali. Wczorajszy wieczór był dość hm.... intensywny :) Na
śniadanko za 7 lari dostaliśmy jajo sadzone, które okazało się
na miękko a do tego jakieś warzywka, sery i herbatka. Grunt to
dobrze zacząć dzień!
W
międzyczasie pokonwersowaliśmy z jednym z pracowników klubu Oasis,
który akurat zajmował się konikami. Ciekawy gość. Gaduła jakich
mało a do tego odznaczał się ciekawym fryzem. A o koniki dbał jak
mało kto. Nawet przestawił ławkę by miały dostęp do świeżej,
zieloniutkiej trawki wyjątkowo bujnej właśnie pod tą ławeczką.
Gość
ten zasugerował nam, byśmy porzucili asfalty i do Waszlowani
pojechali skrótem, przez step. Kazał jechać "prosto, prosto,
prosto, na górę Dinozaura. Górę zaś należy ominąć z lewej a
tam już będzie mostek i do Waszlowani już tylko kilka kroków
szutróweczką".
Przyklasnęliśmy
ochoczo pomysłowi. Zawsze to ciekawsza droga niż asfalt. A poza tym
przecież przyjechaliśmy Kocurami i do tego mamy Garmina! Także –
decyzja podjęta!
Gdy
pakowaliśmy manatki podjechał do nas Gruzin, Lewan. Bodzio się na
jego widok zaślinił. No, może nie do końca na widok Lewana ale
bardziej na widok jego motocykla – DRZ, marzenie Bodziowe. Lewan
poopowiadł nam trochę o okolicy i zachęcił do zwiedzenia jego
rodzinnych stron – Tuszeti. Nawet nam narysował mapkę z
zaznaczeniem ciekawych tras do Omalo, Dartlo i Chesho. Zaproponował
nam też nocleg w ogródku jego domu w Chesho. Wprawdzie jego nie
będzie ale zachęcił, byśmy się nie krępowali i się rozgościli.
Musimy skorzystać!
Serwis
motocykli i pogaduszki z Lewanem trochę nam się rozciągnęły w
czasie. Na tyle, że zaczęła nas doganiać deszczowa chmura.
Przyspieszylismy trochę ruchy w nadzieii, że chmura nas jednak nie
dogoni i zdołamy przed nią uciec.
DRZ-ta i Lewan |
W
końcu o 12:30 ruszamy. Dzida przez step po bezdrożach, po
pagórkach! W sumie to nasza pierwsza próba zjechania z wytyczonych
dróg.
Nie
przyznam się nikomu, ale trochę mnie to przerażało. Niektóre
zjazdy i podjazdy były dość strome, nawet urwiste, mokra trawa,
żadnych ścieżek. Często trzeba było nawracać by szukać
łagodniejszego zjazdu. Do tego jednak dogoniła nas ta deszczowa
chmura. I prawie spuściłam nos na kwintę. Na szczęście zanim
zdążyliśmy się przebrać w deszczówki – już musieliśmy się
z nich rozbierać. Brak deszczu zdecydowanie podniosła nam trochę podupadłe morale!
Bodzio
odpalił w końcu z Garmina i po namyśle i mądrym analizowaniu map
podjął decyzję, że powinniśmy jechać lewą stroną doliny. Od
naszego celu, góry Dinozaura, odgradzała nas rzeczka płynąca
dziarsko w korycie chronionym przez strome urwiska. Kręciliśmy się
to w lewo to w prawo, jak nie przymierzając nie powiem co w przeręblu!,
próbując znaleźć jakich przejazd, bród czy cokolwiek.
Nos na kwintę |
Nos nie na kwintę |
W
końcu – jest! Przejazd i bród! Dwa naraz :D
Jak
już byliśmy po właściwej stronie rzeki humory od razu nam się
znacznie poprawiły. Zaczęliśmy już na spokojnie podziwiać
piękne, pofalowane widoki, zieleń trawy, pasące się krowy (krowy w
Gruzji są wszędzie, więc nie dziwne, że tu też były, dziwne za
to było, że pasły się na trawie a nie na asfalcie, jak
zazwyczaj), w sumie całkiem spokojnie pasterskie psy (no, bardzo
spokojne to może nie, ale na pewno wolniejsze od Kocurów :D)
Krowy pasące się na trawie zamiast na asfalcie :o |
Czy
może być coś lepszego???
Górę
Dinozaura, zgodnie ze wskazówkami, ominęliśmy z lewej strony.
Poszukiwania mostku nam trochę zajęły ale w końcu go znaleźliśmy
ukrytego w krzakach. Słowo "mostek" to może nieco za dużo
powiedziane. Bardziej kładka dla pieszych i to mało komfortowa.
Bodzio próbował przejechać motocyklem ale nie był to najlepszy
pomysł ze względu na dużo błoto (ślisko) i wysokie i ostre
progi (szyny?). Dobrze że opony to przeżyły! Nauczeni na
przykładzie – mój motocykl już po prostu delikatnie
przeprowadziliśmy na drugą stronę. Jeszcze tylko chwila taplania
się w błotnistych kałużach i wyjechaliśmy na miłą i
sympatyczną szutróweczkę. Dalej będzie już "z górki".
Szutróweczką
a potem nawet kawałek asfaltem dotarliśmy do Dedoplis Tskaro, gdzie
znajduje się biuro Parku Waszlowani.
Babeczka bardzo dobrze mówiła po angielsku więc bez problemy wszystko się dowiedzieliśmy. Zapłaciliśmy za bilety po 10 lari, dostaliśmy stosowne mapy.I
już już mieliśmy wychodzić gdy pani poprosiła byśmy jeszcze
zerknęli na kilka dodatkowych wskazówek i złożyli swój podpis
poświadczając, że się z nimi zapoznaliśmy. Z tych wskazówek
dowiedzieliśmy się, że w Parku Waszlowani jest 12 różnych
gatunków węży. Ale tylko 2 gatunki są jadowite. (och co za
ulga... :o ) Na nasze pytanie, co zrobić by nie dać się ukąsić –
babka dała nam naprawdę słuszną radę – NIE NADEPTYWAĆ! W
sumie racja... Do tego przydałyby się wysokie buty (mamy!
Motocyklowe!), nie łazić po krzakach (a gdzie, że tak powiem,
siku? Na środku ścieżki czy co?? ) i spać w pobliżu domów
strażników (to chyba da się zrobić).
Szutróweczka!! |
Asfalt... po co komu asfalt? |
6 rada - ugryziony musi pić. podoba mię się |
Szybko
robimy zakupy. W Waszlowaniu nie będzie sklepów więc musimy się
zaopatrzyć w jedzenie i wodę na dwa dni. Z trudem pakujemy to
wszystko do sakw i jedziemy szukać jakiegoś noclegu.
Za
miasteczkiem napotykamy bardzo zachęcająco wyglądające jeziorko z
kępką drzew i krzewów. Idealne miejsce na kemping! Wprawdzie
jeziorko było nieco zarośnietę i nieco "pachniało" ale
wiatr wiał w przeciwnym kierunku i nie było tak źle.
A
okoliczności przyrody i niesamowity zachód słońca to wspaniała
nagroda na zakończenie tego niesamowitego dnia!
Troche waniało ale na zdjeciu nie widać :) |
Zachód słońca był niesamowity |
A
jutro - Waszlowani!!!
trasa:400 km
udabno -> kvemo bodbe -> Dedoplis Tskaro -> polanka nad jeziorkiem
Komentarze
Prześlij komentarz