Pomimo, że wczorajszego
wieczoru meczyk się nieco przedłużył, udało nam się wstać skoro
świt. Czyli o 8:00. Pakowanie zajęło nam dosłownie kilka sekund,
po prostu wrzuciliśmy bagaże do Miśka i pozamiatane. Wiedząc, że
czeka nas długi dzień nie chcieliśmy marnować ani minuty. Toteż
śniadanie zjedliśmy już w drodze, w samochodzie. Kanapki z serem i
kabanosem. Bardzo dobre. Bardzo.
Koło 11:00 dotarliśmy do
granicy z Bułgarią. Na szczęście nie było kolejki. Celnicy byli
bardzo przyjaźni. Tym bardziej jak zauważyli nazwisko
"Lewandowski". Od razu zaczęły się pytania, czy Robert
to nasza rodzina. Tak tak, oczywiście – potwierdziliśmy bez
mrugnięcia okiem. Także, Robert, jeśli przypadkiem to czytasz –
przekazujemy serdeczne pozdrowienia od celnika z granicy bułgarsko
- węgierskiej :)
Bodzio później miał przez
dobre pół godziny wyrzuty sumienia, że obiecał pozdrowić a
przecież nie zna. Oszukał!!! Ale myślę, że wyżyje :)
W Bułgarii nic się nie
zmieniło od naszej ostatniej wizyty. Wszystkie miejsca "postojowe"
przy drodze zajęte przez różnorakiej urody "grzybiarki"
Grzybiarka na tle gór |
a poradziecka architektura niezmiennie zadziwia. Rozpadające się
fabryki straszące pustymi oczodołami okien, sypiące się, brudne
blokowiska przesłaniające niesamowitą urodę krajobrazów, pól,
łąk i gór na horyzoncie. Szkoda.
Wspaniała radziecka architektura |
Mimo, że jechaliśmy już tą
drogą kilka razy, nie ustrzegło to nas przed lekkim pogubieniem
się. Także chcąc nie chcąc musieliśmy przejechać przez
miasteczko Vraca. Takich dziur to już dawno nie widziałam. Jechało
się tragicznie, maksymalnie 20 km na godzinę a i tak mieliśmy
wrażenie, że misiek się rozpadnie. Omijajcie to miasto obwodnicą,
jako i my powinniśmy zrobić!
Korzystając z okazji
podziwialiśmy lokalesów. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że do
Turków to im jeszcze daleko. Na motocyklach i skuterach w
przeciwieństwie do tureckich kierowników – jeżdżą w kaskach.
Coż z tego, że w na przykład kaskach budowlanych. Kask to kask,
nie ma co roztrząsać.
typowy rumuński kierownik |
Na dziurach we Vracy
wytrzęsło nas tak porządnie, że postanowiliśmy zatrzymać się
na posiłek. Wymarzyliśmy sobie wspaniałe bułgarskie Ciewapcici. W
przydrożnej knajpie właśnie takie nasze wymarzone przypiekały się
wspaniale na grillu a nam ślinka pociekła. Niestety okazało się,
że tylko gotóweczka a my gotóweczki akurat przypadkiem nie
posiadaliśmy. Na szczęście obok na stacji był bankomat. Jednak
nasze nadzieje znów rozpadły się w gruz! Bankomat nieczynny! Zawód
na naszych twarzach był bezgraniczny. Głód musieliśmy ze smutkiem
zaspokoić w niedalekim McDonaldzie. Trudno.
Smutny Bodzio zmuszony do zjedzenia maka |
Pogoda cały czas dopisuje.
Jest niesamowicie gorąco. Jednak z uwagi na to, że postanowiliśmy
oszczędzać paliwo – rzadko włączaliśmy klimatyzację. Skutkiem
czego zrobiliśmy z miśka całkiem niezły piekanik. Tylko czekać
aż zrobimy POP jak popcorn! Na moment pogoda dała nam nadzieję na
lekkie ochłodzenie się – wjechaliśmy w całkiem porządną
ulewę. Jednak kilka minut później znów wyszło słońce a już po
chwili asfalty były suche jak pieprz.
Bułgarię przemknęliśmy
szybciutko. Na granicy z Turcją bułgarski celnik ledwo rzucił
okiem na nasze paszporty i machnął ręką, byśmy jechali dalej. A
dalej już tylko granica Turcji.
W planach mieliśmy
przemknąć przez Turcję autostradami więc zatrzymaliśmy się by
zakupić kartę HGS – czyli kartę do elektronicznych płatności
na tureckich autostradach. Niestety ku naszemu zaskoczeniu w punkcie
zakupu kart mimo, że gościowi praktycznie wciskaliśmy w rękę
kasę – nie chciał nam sprzedać karty. No ki czort! Niby
powtarzał, że "free autoban, no problem" no ale przecież
już tu byliśmy i wiedzieliśmy, że autostrady nie są za darmo!
Więc jaki "no problem"??? Skołowani kręciliśmy się po
okolicy jak nie przymierzając g.... w przeręblu, nie za bardzo
wiedząc co się dzieje. Zagadaliśmy do jakiegoś tureckiego
motocyklisty i wtedy się wszystko wyjaśniło – trafiliśmy na
tureckie święto narodowe, a w czasie świąt autostrady są
faktycznie za darmo! Także przejazd w jedną stronę przez Turcję
mieliśmy gratis :)
Do granicy oczywiście tłumy
samochodów. Z naszą tradycyjną precyzją wybraliśmy sobie
najwolniejszą kolejkę. Ale co tam, na wakacjach jesteśmy, nic nie
jest w stanie nas wyprowadzić z równowagi! Kolejki były tak
powolne, że ludzie zamiast podjeżdżać to przepychali swoje
samochody A co jakiś czas by upuścić nadmiar frustracji i dać
wyraz swojemu niezadowoleniu - wszyscy zaczynali trąbić. Bodzio
radośnie się dołączył i też dał wyraz. A co!
Mieliśmy wrażenie, że
nigdy nie doczłapiemy się do granicy ale wszystko ma swój kres.
Już byliśmy blisko już witaliśmy się z gąską... Ale nie,
skierowali nas do budynku D3, gdzie postanowili się przyjrzeć
naszym motocyklom dokładnie. No bo jak to – dwóch kierowców a 3
pojazdy. Tak nie może być! Trzeba było załatwić tonę papierków
a każdy z celników bardzo się dziwił. Do tego musieliśmy się
zmagać z turecką "kulturą" i pilnować swojej kolejki.
Jak tylko traciliśmy czujność już 3 osoby się przed nas
wciskały. Ale w końcu udało się wszystkie papiery pozałatwiać,
uprzejmie daliśmy sobie pogrzebać w bagażach i już WITAJ TURCJO!
Przejazd przez granicę
kosztował nas ponad dwie godziny i zrobiła się już 22:00, ale nie
zamierzamy się tak łatwo poddawać. Szybki postój na koftę w
przydrożnej knajpie i ruszamy na nocny podbój Istambułu.
Pierwszy uśmiech Bodzia- pyszna turecka herbatka! |
Pełnia szczęścia - do herbatki doszła kofta!!! |
Specjalnie jedziemy w nocy. W ciągu dnia w tym piętnastomilionowym
mieście trudno się przebić nawet motocyklom. A my tutaj taką kolumbryną dzidujemy! Liczymy, że w nocy
będzie nieco mniejszy ruch.
Niestety nic z tego. Mimo,
że przejeżdżaliśmy Istambuł o pierwszej w nocy i tak trafiliśmy
na korki. Każdy się spieszy, wpycha, wciska. Oczy trzeba było
mieć dookoła głowy. Co chwilę awaryjne hamowanie a na pasie obok
Tiry z busami urządzały chyba sobie wyścigi. I w tym tłumie
dzidował sobie gostek na motocyklu. Chłopak w samej koszulinie,
wydętej na plecach jak balon, bez rękawic, kasku ani gogli –
mrużąc oczy zasuwał slalomem ponad 100 km na godzinę miedzy tymi
tirami, samochodami i busami. Prawdziwy twardziel!
W końcu wyrwaliśmy się z
tego okropnego miasta i zaczęliśmy szukać noclegu.. Plan na dziś
- kima w samochodzie na jakimś przydrożny parkingu.
Niestety nie tylko my
mieliśmy taki plan. Na pierwszym parkingu tłumy koczujących
Turków. Całe rodziny rozłożone na kocykach dookoła stacji
benzynowej. Jedziemy dalej. Na następnym parkigu jeszcze gorzej.
Taki tłum, że pracownicy stacji musieli kierować ruchem. Nie, nie,
nie. Jedziemy dalej.
Na trzecim parkingu też
tłumy Turków na kocykach, całe rodziny z małymi nawet dziećmi
śpią pod drzewami. Mimo wszystko wydawalo się nieco luźniej niż
na poprzednich parkingach. Do tego zbliżała się godzina trzecia w
nocy. Decyzja – zostajemy, jakoś damy radę.
W nagrodę jeszcze po piwku
by zakończyć pozytywnie dzień – i do spania. Ja rozłożyłam
się na przednich siedzeniach. Nie było tak źle. Drążek zmiany
biegów wbity w żebra jakoś dało się znieść. Bodzio zaś
wymościł sobie posłanie między kocurkami. Przynajmniej mógł
nogi wyciągnąć.
A jutro... A jutro może już
Gruzja??? Plan śmiały ale spróbujemy.
Trasa: 1000 km
Caransebes – D.T. Severin – Vidin – Montana – Sofia – Plovdiv – Edirne – Istambuł - Akyazi
Wyprawa: 2200
Komentarze
Prześlij komentarz