2 dzień, 03.07.2016, Niedziela, pozdrowienia dla Roberta i Istambuł nocą...

Pomimo, że wczorajszego wieczoru meczyk się nieco przedłużył, udało nam się wstać skoro świt. Czyli o 8:00. Pakowanie zajęło nam dosłownie kilka sekund, po prostu wrzuciliśmy bagaże do Miśka i pozamiatane. Wiedząc, że czeka nas długi dzień nie chcieliśmy marnować ani minuty. Toteż śniadanie zjedliśmy już w drodze, w samochodzie. Kanapki z serem i kabanosem. Bardzo dobre. Bardzo.

Koło 11:00 dotarliśmy do granicy z Bułgarią. Na szczęście nie było kolejki. Celnicy byli bardzo przyjaźni. Tym bardziej jak zauważyli nazwisko "Lewandowski". Od razu zaczęły się pytania, czy Robert to nasza rodzina. Tak tak, oczywiście – potwierdziliśmy bez mrugnięcia okiem. Także, Robert, jeśli przypadkiem to czytasz – przekazujemy serdeczne pozdrowienia od celnika z granicy bułgarsko - węgierskiej :)

Robert, zdjęcie z oficjalnej strony https://lewandowskiofficial.com/biografia/


Bodzio później miał przez dobre pół godziny wyrzuty sumienia, że obiecał pozdrowić a przecież nie zna. Oszukał!!! Ale myślę, że wyżyje :)

W Bułgarii nic się nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty. Wszystkie miejsca "postojowe" przy drodze zajęte przez różnorakiej urody "grzybiarki" 

Grzybiarka na tle gór

a poradziecka architektura niezmiennie zadziwia. Rozpadające się fabryki straszące pustymi oczodołami okien, sypiące się, brudne blokowiska przesłaniające niesamowitą urodę krajobrazów, pól, łąk i gór na horyzoncie. Szkoda.

Wspaniała radziecka architektura

Mimo, że jechaliśmy już tą drogą kilka razy, nie ustrzegło to nas przed lekkim pogubieniem się. Także chcąc nie chcąc musieliśmy przejechać przez miasteczko Vraca. Takich dziur to już dawno nie widziałam. Jechało się tragicznie, maksymalnie 20 km na godzinę a i tak mieliśmy wrażenie, że misiek się rozpadnie. Omijajcie to miasto obwodnicą, jako i my powinniśmy zrobić!

Korzystając z okazji podziwialiśmy lokalesów. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że do Turków to im jeszcze daleko. Na motocyklach i skuterach w przeciwieństwie do tureckich kierowników – jeżdżą w kaskach. Coż z tego, że w na przykład kaskach budowlanych. Kask to kask, nie ma co roztrząsać.

typowy rumuński kierownik
Na dziurach we Vracy wytrzęsło nas tak porządnie, że postanowiliśmy zatrzymać się na posiłek. Wymarzyliśmy sobie wspaniałe bułgarskie Ciewapcici. W przydrożnej knajpie właśnie takie nasze wymarzone przypiekały się wspaniale na grillu a nam ślinka pociekła. Niestety okazało się, że tylko gotóweczka a my gotóweczki akurat przypadkiem nie posiadaliśmy. Na szczęście obok na stacji był bankomat. Jednak nasze nadzieje znów rozpadły się w gruz! Bankomat nieczynny! Zawód na naszych twarzach był bezgraniczny. Głód musieliśmy ze smutkiem zaspokoić w niedalekim McDonaldzie. Trudno.

Smutny Bodzio zmuszony do zjedzenia maka

Pogoda cały czas dopisuje. Jest niesamowicie gorąco. Jednak z uwagi na to, że postanowiliśmy oszczędzać paliwo – rzadko włączaliśmy klimatyzację. Skutkiem czego zrobiliśmy z miśka całkiem niezły piekanik. Tylko czekać aż zrobimy POP jak popcorn! Na moment pogoda dała nam nadzieję na lekkie ochłodzenie się – wjechaliśmy w całkiem porządną ulewę. Jednak kilka minut później znów wyszło słońce a już po chwili asfalty były suche jak pieprz.



Bułgarię przemknęliśmy szybciutko. Na granicy z Turcją bułgarski celnik ledwo rzucił okiem na nasze paszporty i machnął ręką, byśmy jechali dalej. A dalej już tylko granica Turcji.

W planach mieliśmy przemknąć przez Turcję autostradami więc zatrzymaliśmy się by zakupić kartę HGS – czyli kartę do elektronicznych płatności na tureckich autostradach. Niestety ku naszemu zaskoczeniu w punkcie zakupu kart mimo, że gościowi praktycznie wciskaliśmy w rękę kasę – nie chciał nam sprzedać karty. No ki czort! Niby powtarzał, że "free autoban, no problem" no ale przecież już tu byliśmy i wiedzieliśmy, że autostrady nie są za darmo! Więc jaki "no problem"??? Skołowani kręciliśmy się po okolicy jak nie przymierzając g.... w przeręblu, nie za bardzo wiedząc co się dzieje. Zagadaliśmy do jakiegoś tureckiego motocyklisty i wtedy się wszystko wyjaśniło – trafiliśmy na tureckie święto narodowe, a w czasie świąt autostrady są faktycznie za darmo! Także przejazd w jedną stronę przez Turcję mieliśmy gratis :)

Do granicy oczywiście tłumy samochodów. Z naszą tradycyjną precyzją wybraliśmy sobie najwolniejszą kolejkę. Ale co tam, na wakacjach jesteśmy, nic nie jest w stanie nas wyprowadzić z równowagi! Kolejki były tak powolne, że ludzie zamiast podjeżdżać to przepychali swoje samochody A co jakiś czas by upuścić nadmiar frustracji i dać wyraz swojemu niezadowoleniu - wszyscy zaczynali trąbić. Bodzio radośnie się dołączył i też dał wyraz. A co!


Mieliśmy wrażenie, że nigdy nie doczłapiemy się do granicy ale wszystko ma swój kres. Już byliśmy blisko już witaliśmy się z gąską... Ale nie, skierowali nas do budynku D3, gdzie postanowili się przyjrzeć naszym motocyklom dokładnie. No bo jak to – dwóch kierowców a 3 pojazdy. Tak nie może być! Trzeba było załatwić tonę papierków a każdy z celników bardzo się dziwił. Do tego musieliśmy się zmagać z turecką "kulturą" i pilnować swojej kolejki. Jak tylko traciliśmy czujność już 3 osoby się przed nas wciskały. Ale w końcu udało się wszystkie papiery pozałatwiać, uprzejmie daliśmy sobie pogrzebać w bagażach i już WITAJ TURCJO!

Przejazd przez granicę kosztował nas ponad dwie godziny i zrobiła się już 22:00, ale nie zamierzamy się tak łatwo poddawać. Szybki postój na koftę w przydrożnej knajpie i ruszamy na nocny podbój Istambułu.

Pierwszy uśmiech Bodzia- pyszna turecka herbatka!

Pełnia szczęścia - do herbatki doszła kofta!!!

Specjalnie jedziemy w nocy. W ciągu dnia w tym piętnastomilionowym mieście trudno się przebić nawet motocyklom. A my tutaj taką kolumbryną dzidujemy! Liczymy, że w nocy będzie nieco mniejszy ruch.

Niestety nic z tego. Mimo, że przejeżdżaliśmy Istambuł o pierwszej w nocy i tak trafiliśmy na korki. Każdy się spieszy, wpycha, wciska. Oczy trzeba było mieć dookoła głowy. Co chwilę awaryjne hamowanie a na pasie obok Tiry z busami urządzały chyba sobie wyścigi. I w tym tłumie dzidował sobie gostek na motocyklu. Chłopak w samej koszulinie, wydętej na plecach jak balon, bez rękawic, kasku ani gogli – mrużąc oczy zasuwał slalomem ponad 100 km na godzinę miedzy tymi tirami, samochodami i busami. Prawdziwy twardziel!

W końcu wyrwaliśmy się z tego okropnego miasta i zaczęliśmy szukać noclegu.. Plan na dziś - kima w samochodzie na jakimś przydrożny parkingu.

Niestety nie tylko my mieliśmy taki plan. Na pierwszym parkingu tłumy koczujących Turków. Całe rodziny rozłożone na kocykach dookoła stacji benzynowej. Jedziemy dalej. Na następnym parkigu jeszcze gorzej. Taki tłum, że pracownicy stacji musieli kierować ruchem. Nie, nie, nie. Jedziemy dalej.

Na trzecim parkingu też tłumy Turków na kocykach, całe rodziny z małymi nawet dziećmi śpią pod drzewami. Mimo wszystko wydawalo się nieco luźniej niż na poprzednich parkingach. Do tego zbliżała się godzina trzecia w nocy. Decyzja – zostajemy, jakoś damy radę.

W nagrodę jeszcze po piwku by zakończyć pozytywnie dzień – i do spania. Ja rozłożyłam się na przednich siedzeniach. Nie było tak źle. Drążek zmiany biegów wbity w żebra jakoś dało się znieść. Bodzio zaś wymościł sobie posłanie między kocurkami. Przynajmniej mógł nogi wyciągnąć.


A jutro... A jutro może już Gruzja??? Plan śmiały ale spróbujemy.


Trasa: 1000 km
Caransebes – D.T. Severin – Vidin – Montana – Sofia – Plovdiv – Edirne – Istambuł - Akyazi
Wyprawa: 2200



Komentarze