Trasa:
864 km,
Samsun
(Karavan Kemping) – Merzifon – Gerede – Duzce - Yenice
Wyprawa:
7248
km
Ślub na szczęście nie trwał do białego rana i w miarę wcześnie się skończył także i Bodziowi udało się zasnąć. Niestety jego radość nie trwała długo. Około 4:00 obudziły się oba meczety i znów zaczęły ostro rywalizować, który wykrzykuje modły głośniej i bardziej żarliwie. Bodzio po raz kolejny żałuje, że nie wziął dla siebie zatyczków.
Koło
10:00 ruszamy. Boimy się, że wyjazd z kempingu we właściwym
kierunku będzie skomplikowany ale Bodzio jedzie jak po sznurku (acz
miałam wrażenie, że kawałek pojechaliśmy pod prąd) i zanim
zauważyliśmy już pruliśmy w kierunku Bułgarii.
Zaczęła
się monotonna jazda szeroką turecką dwupasmówką. Mamy nadzieję
przekroczyć granicę z Bułgarią ale nie wiemy czy nam się uda.
Wszystko zależy od czasu, jaki stracimy w Istambule. No i ruszyliśmy
nieco później niż zakładaliśmy. Zobaczymy. Na nieszczęście
upał się z każdą chwilą zwiększa potęgując zmęczenie po
nieprzespanej nocy.
Na
stacji benzynowej zatrzymaliśmy się wszamać jakieś kanapeczki i
odpocząć chwilę. Były akurat ławeczki z zadaszeniem.
Rozgościliśmy się na jednej. Na sąsiedniej ławeczce rozsiadła
się liczna rodzina turecka ucztując. Mężczyźni siedzieli i
prowadzili gorące dysputy, dzieci biegały a kobiety krzątały się
przygotowując posiłek. Mieli nawet charakterystyczne tureckie
czajniki na herbatę! W pewnym momencie patrzymy, a w naszym kierunku
zasuwa delegacja turecka – kobitka i facet i coś niosą.
Poczęstowali nas herbatką! Wprawdzie była w papierowych kubeczkach
ale taka mocna i pyszna że ach! Chyba nigdy nie piłam lepszej
herbatki :) Mimo, że nie jesteśmy w Gruzji to ludzie dalej
serdeczni!
Jakieś jeziorko. Nie mamy więcej zdjęć z tego dnia :o |
Do
Istambułu docieramy później niż zakładaliśmy, bo dopiero koło
17:00. Od razu wpadamy w tradycyjny młyn. Mogłabym powiedzieć, że
zaczynamy się przyzwyczajać, ale szczerze mówiąc, nie wiem czy do
takiego korka da się przywyknąć. Idzie nam nie najgorzej gdyż już
jesteśmy nauczeni poruszać się sprawnie pasem awaryjnym. Ale
często po awaryjce jeżdżą też samochódy (!) więc też się
korkuje :)
Bodzio
z tej irytacji nie zatrzymał się by poświętować i uwiecznić
moment przekręcenia się liczniki w wielbłądzie na okrągłe 100
000. A to przecież ważna chwila.
W
końcu udaje się pozostawić korek za sobą. Zatrzymujemy się na
stacji by zweryfikować dalsze plany. Jest już po 19:00 a do
Bułgarii mamy jeszcze 300 km. Decydujemy wobec tego zjechać w
kierunku Morza Marmara i poszukać jakiegoś kempingu nad brzegiem
morza.
Okazało
się, że to nie takie proste. Wybrzeże nie było turystyczne. Przy
brzegu zamiast kempingów były albo osiedla albo porty albo
miasteczka. Robiło się ciemno a my rozglądaliśmy się coraz
bardziej nerwowo. Lokalesi także niezbyt pomocni. Kierują nas raz
tu raz tam ale nic we wskazanych miejscach nie znajdujemy. Ręce
opadają.
W
końcu znajdujemy jakiś kemping. Niestety nie ma żadnej recepty.
Pole „kempingowe” usiane rozpadającymi się, zbudowanymi chyba z
dykty jakimiś, nie wiem jak to określić.. budkami? Domkami
kempingowymi? Ciężko powiedzieć, ale stały jedne na drugich,
rozwalone, syf i brud i śmieci wszędzie. Recepcji nie było ani nic
co by wskazywało, że jest to kemping. Szczerze mówiąc zgodnie
szybko zawróciliśmy i uciekliśmy stamtąd. Ale co dalej?
Robi
się już zdecydowanie ciemno. Ciężko nam nawet wypatrywać jakiś
znaków. W końcu dostrzegam jakiś znak „kemping”. Zawracamy i
wjeżdżamy. Szału nie ma ale przynajmniej nie ma syfu, jest jakaś
toaleta i przynajmniej można się z kimś dogadać po angielsku. I
do tego kemping jest tuż przy plaży a na miejscu jest sklep gdzie
można kupić piwo! Czy potrzeba nam więcej?
Trochę
nas przeraziła na początku zaproponowana cena za nocleg, bo
krzyknięto nam 30 dolarów! Ale po chwili negocjacji zeszło na 25
TL (czyli około 8 USD :D) za wszystko.
Zostajemy!
Komentarze
Prześlij komentarz