18 dzień, 27.07.2015, poniedziałek, dzida

Trasa: 864 km,
Samsun (Karavan Kemping) – Merzifon – Gerede – Duzce - Yenice
Wyprawa: 7248 km


Ślub na szczęście nie trwał do białego rana i w miarę wcześnie się skończył także i Bodziowi udało się zasnąć. Niestety jego radość nie trwała długo. Około 4:00 obudziły się oba meczety i znów zaczęły ostro rywalizować, który wykrzykuje modły głośniej i bardziej żarliwie. Bodzio po raz kolejny żałuje, że nie wziął dla siebie zatyczków.

Koło 10:00 ruszamy. Boimy się, że wyjazd z kempingu we właściwym kierunku będzie skomplikowany ale Bodzio jedzie jak po sznurku (acz miałam wrażenie, że kawałek pojechaliśmy pod prąd) i zanim zauważyliśmy już pruliśmy w kierunku Bułgarii.

Zaczęła się monotonna jazda szeroką turecką dwupasmówką. Mamy nadzieję przekroczyć granicę z Bułgarią ale nie wiemy czy nam się uda. Wszystko zależy od czasu, jaki stracimy w Istambule. No i ruszyliśmy nieco później niż zakładaliśmy. Zobaczymy. Na nieszczęście upał się z każdą chwilą zwiększa potęgując zmęczenie po nieprzespanej nocy.

Na stacji benzynowej zatrzymaliśmy się wszamać jakieś kanapeczki i odpocząć chwilę. Były akurat ławeczki z zadaszeniem. Rozgościliśmy się na jednej. Na sąsiedniej ławeczce rozsiadła się liczna rodzina turecka ucztując. Mężczyźni siedzieli i prowadzili gorące dysputy, dzieci biegały a kobiety krzątały się przygotowując posiłek. Mieli nawet charakterystyczne tureckie czajniki na herbatę! W pewnym momencie patrzymy, a w naszym kierunku zasuwa delegacja turecka – kobitka i facet i coś niosą. Poczęstowali nas herbatką! Wprawdzie była w papierowych kubeczkach ale taka mocna i pyszna że ach! Chyba nigdy nie piłam lepszej herbatki :) Mimo, że nie jesteśmy w Gruzji to ludzie dalej serdeczni!

Jakieś jeziorko. Nie mamy więcej zdjęć z tego dnia :o

Do Istambułu docieramy później niż zakładaliśmy, bo dopiero koło 17:00. Od razu wpadamy w tradycyjny młyn. Mogłabym powiedzieć, że zaczynamy się przyzwyczajać, ale szczerze mówiąc, nie wiem czy do takiego korka da się przywyknąć. Idzie nam nie najgorzej gdyż już jesteśmy nauczeni poruszać się sprawnie pasem awaryjnym. Ale często po awaryjce jeżdżą też samochódy (!) więc też się korkuje :)

Bodzio z tej irytacji nie zatrzymał się by poświętować i uwiecznić moment przekręcenia się liczniki w wielbłądzie na okrągłe 100 000. A to przecież ważna chwila.

W końcu udaje się pozostawić korek za sobą. Zatrzymujemy się na stacji by zweryfikować dalsze plany. Jest już po 19:00 a do Bułgarii mamy jeszcze 300 km. Decydujemy wobec tego zjechać w kierunku Morza Marmara i poszukać jakiegoś kempingu nad brzegiem morza.

Okazało się, że to nie takie proste. Wybrzeże nie było turystyczne. Przy brzegu zamiast kempingów były albo osiedla albo porty albo miasteczka. Robiło się ciemno a my rozglądaliśmy się coraz bardziej nerwowo. Lokalesi także niezbyt pomocni. Kierują nas raz tu raz tam ale nic we wskazanych miejscach nie znajdujemy. Ręce opadają.

W końcu znajdujemy jakiś kemping. Niestety nie ma żadnej recepty. Pole „kempingowe” usiane rozpadającymi się, zbudowanymi chyba z dykty jakimiś, nie wiem jak to określić.. budkami? Domkami kempingowymi? Ciężko powiedzieć, ale stały jedne na drugich, rozwalone, syf i brud i śmieci wszędzie. Recepcji nie było ani nic co by wskazywało, że jest to kemping. Szczerze mówiąc zgodnie szybko zawróciliśmy i uciekliśmy stamtąd. Ale co dalej?

Robi się już zdecydowanie ciemno. Ciężko nam nawet wypatrywać jakiś znaków. W końcu dostrzegam jakiś znak „kemping”. Zawracamy i wjeżdżamy. Szału nie ma ale przynajmniej nie ma syfu, jest jakaś toaleta i przynajmniej można się z kimś dogadać po angielsku. I do tego kemping jest tuż przy plaży a na miejscu jest sklep gdzie można kupić piwo! Czy potrzeba nam więcej?

Trochę nas przeraziła na początku zaproponowana cena za nocleg, bo krzyknięto nam 30 dolarów! Ale po chwili negocjacji zeszło na 25 TL (czyli około 8 USD :D) za wszystko.


Zostajemy!

Komentarze