Trasa: 170 km,
Lagodechi – Signagi – Sagaredżo - Udabno
Wyprawa: 5053 km
Budzimy się rano. Pierwszy dzień nie, jako para a jako narzeczeństwo.
Śniadanie przerwały nam jakieś krzyki. Był to Pan Jerzy na spacerze z psem.
Machał do nas na przywitanie i zapraszał na poranną kawkę. Obiecaliśmy, że
przed podróżą jeszcze wpadniemy na moment się pożegnać.
Pan Jerzy oprócz kawką uraczył nas dalszymi ciekawymi historiami.
Dowiedzieliśmy się, że pracował w Polsce, jako filmowiec między innymi przy
produkcji kultowego filmu “Sami swoi”, przez co poznał bardzo dobrze Annę
Dymną.
Korzystamy z okazji i chwalimy się, że się wczoraj zaręczyliśmy. Pan Jerzy z
Panią Zofią bardzo się ucieszyli z nowin I jako pierwsi nam pogratulowali J Dostałam również mały, ale śliczny prezent – armeński naszyjnik.
Czas jechać dalej. Kierujemy się do poleconej przez Pana Jerzego wsi Udabno
położonej przy armeńskiej granicy. A jak czasu nam starczy to będziemy się
kierować w kierunku granicy z Armenią i armeńskiego jeziora Sewan.
Postanawiamy również odbić nieco z prostej drogi i chociaż przejazdem
obejrzeć sobie miasteczko Signagi opisywane jedno z najładniejszych miasteczek
Gruzji porównywane do miasteczek w Toskanii.
Po drodze Bodzio się trochę zawahał gdzie jechać. Motocykl skierował w
prawo a całym sobą wyrażał chęć pojechania w lewo. Wielbłąd zgłupiał i w
proteście położył się na asfalt. Efektem był stłuczony kierunek i głupia mina
Bodzia J Bodzio na szczęście miał zapasowy kierunkowskaz. Przynajmniej określił
siły na zamiary i wiedział, co się przyda w drodze :D
Miasteczko położone jestna samym szczycie wzgórze i jest faktycznie bardzo
urokliwie. Szczególnie biorąc pod uwagę, że jesteśmy w Gruzji. Czyste ulice,
białe a nie szare mury budynków, kolorowe kwiatki przy murkach czy na skwerach.
Schludne stoliki powystawiane przed kawiarenkami, przy których siedzieli turyści
popijając regionalne winko. Naprawdę bliżej tym widokom miasteczkom w Hiszpanii
niż Gruzji.
Zwiedzanie zwiedzaniem a droga przed nami. W Sagaredżo skręcamy w lewo
zgodnie z kierunkowskazem na Monastyr polecany przez Pana Jerzego – Davit Garedża.
Klasztor położony jest tuż przy granicy azerbejdżańskiej. O te rejony między
Gruzją a Azerbejdżanem ciągle są napięcia. Gruzini traktują monastyr, jako miejsce
święte zaś Azerbejdżan uważa klasztor za swój i chciałby zrobić z tego miejsca
atrakcję turystyczną. Do klasztoru prowadzi kilkukilometrowa droga kiepskiej,
jakości usiana żwirem i kamieniami oraz podziurawiona jak ser szwajcarski. Niezbyt
trzeba przyznać przyjemna. Gruzini specjalnie jej nie remontują słusznie uważając,
że przy gorszej drodze będzie mniejszy ruch turystyczny. Spryciarze!
Za to widoki! Coś niesamowitego! Po prostu z każdej strony wielkie nic! Złoto
brązowe stepy i wzgórza. Po sam horyzont! Napatrzeć się nie mogłam!
Sam klasztor bardzo piękny. Mury wysokie, kamienne, trochę roślinności.
Położony jest na samym szczycie wzgórza, otoczony może nie wysokimi jak w Tatrach,
ale jednak stromymi przepaściami. Potem się dowiedzieliśmy, że z drugiej strony
była jeszcze dostępna do zwiedzania jaskinia, najciekawsza atrakcja. A my gapy
przegapiliśmy. W sumie to dobrze. Mamy pretekst żeby tu wrócić! Następnym razem
też koniecznie musimy czegoś zapomnieć obejrzeć:D
Zawijamy z klasztoru i jedziemy do wioski Udabno. Udabno – po gruziński
oznacza pustynię. I nazwa idealnie oddaje atmosferę miejsca.
Wioska powstała jeszcze za czasów ZSRR. Teren był terenem spornym miedzy
Azerbejdżanem a Związkiem Radzieckim. Żeby zaznaczyć swoją obecność w tym
miejscu – ZSRR postanowiło tutaj, na środku półpustyni – wybudować wioskę.
Wybudowano domy i szkołę, zainstalowano kilometry rur i pompy by doprowadzić do
tego wysuszonego na wiór miejsca wodę i przesiedlono ludzi. Dzięki pompowanym
pieniądzom przez ZSRR wioska jakoś żyła. Jednak po upadku Związku – pieniądze przestały
płynąć a miejscowość podupadła. Pompy przestały działać, zaczął być problem z
wodą a co za tym idzie z hodowlą zwierząt czy uprawą roli. Tu gdzie wcześniej
rosłą złota kukurydza – teraz dominują suche, żółte chwasty. Koniec końców
wioska jakoś przetrwała. Wodę dowozi się wodo wozem. Szkoła, mimo, że na
podwórku rosną na metr chwasty, ogrodzenie to jedna wielka dziura a na boisku
pasą się krowy – podobno działa. Jednak sklepu nie ma a zasiedlony jest tylko,
co czwarty dom. Przeszliśmy się po wiosce i faktycznie. Trzy na cztery domy
robią za stodołę – trzyma się w nich kostki słomy.
Także jest tu totalne nic. Zadupie. Koniec świata.
To tego miejsca szukaliśmy!
Pięknie!!!
I na środku tych szarych domów, z większości, których dosłownie wystaje
słoma – jest jeden śnieżno biały budyneczek z kolorowymi oknami i drzwiami.
Knajpa. Tutaj na środku pustyni – knajpa Oasis. Polska knajpa! Prowadzona przez
Ksawerego i Kingę.
Oczywiście zatrzymujemy się tu by coś zjeść i przekazać pozdrowienia od
Pana Jerzego i Pani Zofii.
Od razu na wejściu wita nas pracownik, Filip. Okazuje się, że pochodzi z
Janikowa, wioski niedaleko Bodziowego Murzynna. Czyli ziomale!
W planach mieliśmy przekąsić coś i jechać dalej w kierunku Armenii. Ale jak
usiedliśmy, poczuliśmy niesamowity klimat tego miejsca i podjęliśmy jedyną
słuszną decyzję – zostajemy na noc!
Od razu się nam humory poprawiły. Zamówiliśmy jedzenie i piwko. Trzeba
dodać, że piwko było pyszne. A jedzenie! Niebo w gębie. Ja zamówiłam
ziemniaczki z zsiadłym mlekiem i słowo, nigdy nie jadłam nic lepszego. Tak
wsuwałam, że nie mam pojęcia, co Bodzio jadł. Bodzio?
Dogadujemy się, co do noclegu. W hostelu nocleg kosztował 10 GEL, w tym śniadanie.
Targujemy, że my byśmy woleli w namiocie. Więc gość schodzi do 5 GEL. W tym
śniadanie. Potem się orientujemy, że samo śniadanie kosztuje 5 GEL. Także
zrobiliśmy niezły interes. Aż nam głupio. Ale za to byliśmy dobrymi gośćmi i
nie żałowaliśmy gotówki na napitki i jedzenie J
Przy piwku ciągniemy trochę Filipa za język. Aczkolwiek mocno ciągnąć nie
trzeba była. Bardzo sympatyczna osobowość. Filip razem z przyjacielem, Maćkiem
przyjechali do Gruzji na rowerach. Tak, na rowerach. Ruszyli z Polski a
celowali w Australię. Po drodze zaczepili się tutaj, w Udabno i postanowili
odpocząć trochę i podreperować budżet. Zostali, więc pracując za dach nad głową
i jedzenie w knajpie Oasis. W między czasie troszkę się im plany pozmieniały.
Oboje poznali miłości swojego życia. Filip z narzeczoną, Japonką, postanowili
pojechać do Polski i otworzyć schronisko w Bieszczadach. Maciek zaś ze swoją
narzeczoną mieli w zamiarze ruszyć w dalszą trasę i dokończyć wyprawę rowerową
do Australii. Niezły hardcorebike.pl :D
Co ciekawe jedna taka knajpa a potrafi podnieść koniunkturę w wiosce.
Rolnicy mają zbyt na zwierzaki i płody rolne. Piekarzowi schodzą chleby z
pieca. Kilka babek ma pracę i pracują na kuchni (pyszne jedzenie!!!!), gość
wozi wodę, inny pomaga w naprawach. Miejscowi mają gdzie przysiąść wieczorem
kulturalnie. Filip się pochwalił, że miesiąc temu w wiosce otworzyli pierwszy
od wielu wielu lat sklep! I nawet czasami są tam lody! No no.
Nadchodzi wieczór. Po spacerze po wiosce wracamy do restauracji. Na kolację
i piwko. W jednym rogu knajpki przy małym stoliki nieśmiało stłoczeni siedzą
miejscowi. Widać, że w tym czystym pomieszczeniu czują się nie swojo w swoich
zniszczonych ubraniach, z brudnymi rękami i paznokaciami. Są przyzwyczajeni do
standardów higienicznych Gruzji, które, no nie oszukujmy się, są daleko niższe
niż polskie jednak. Ale siedzą i się rozglądają. W sumie czujemy się tutaj nie
jak turyści, ale to jakbyśmy my przyjechali, żeby miejscowi mogli sobie pooglądać
taką turystyczną atrakcje.
W Oasis zatrzymała się również grupa polskich GOPRowców. Przyjechali do
Gruzji powspinać się na pięciotysięczniki. A że im się szybciej zeszło –
zatrzymali się w Udabno. Z okazji, że jeden z nich miał urodziny – postanowili upiec
prosiaka. Od miejscowego zakupili odpowiednie prosię, z jakiegoś żelastwa
skonstruowali rożen i voila. Prosiak pieczony raz.
Wieczorem wszyscy usiedli już razem. Przyszedł również miejscowy Rosjanin,
Misza, z gitarą. Misza pochodził z Moskwy i przyjechał do Udabno pracować przy
krowach. W życiu nie widziałam żeby ktoś miał tak piękne i równe pismo jak
Misza w śpiewniku! Niesamowicie schludne i proste literki, jota w jotę. Piękne!
I pięknie śpiewał. Nie wiem, czemu ale Polacy chyba mają we krwi jakiś
sentyment do rosyjskiego języka i rosyjskiej pieśni. Może to wzięło się od Azji
Sienkiewicza, Krymu Mickiewicza czy Litwo, ojczyzno moja?
W pewnym momencie wszystkich wzięło na śpiewanie i razem odśpiewaliśmy
Пусть всегда будет солнце,
Пусть всегда будет небо,
Пусть всегда будет мама,
Пусть всегда буду я.
Пусть всегда будет небо,
Пусть всегда будет мама,
Пусть всегда буду я.
Wszyscy
znali :D
Atmosfera
i zabawa była taka, że nie wiadomo, kiedy czas upłynął. Jutro czekała nas
dalsza droga, więc w końcu musieliśmy się położyć.
Trzeba
będzie tu koniecznie wrócić!
I znowu spiewy! Uwielbiam takie klimaty. A ta pusta przestrzen mnie rozbraja. Pachnie Stasiukiem.
OdpowiedzUsuńMiszka mistrz... :)
OdpowiedzUsuńA do Udabno jeszcze wrócimy. Koniecznie!