13 dzień, 22.07.2015, środa, Lagodechi, miły dnia początek nad wodospadem a wieczorem - burza z piorunami
Trasa: 30
km,
polanka
przed Lagodechi - Lagodechi
Wyprawa:
4883 km
Rano
obudziło nas gorące słońce, wyskakiwaliśmy z namiotu jak
prażynki. Do Lagodechi mieliśmy tylko około 30 km drogi przez
pustawe i rozpadające się wioski. Zresztą Lagodechi nie lepsze.
Wszędzie rdza, krzywo i brudno. W Lagodechi trochę pobłądziliśmy
ale w końcu jakiś uczynny Gruzin skierował nas do Parku. W Centrum
Turystycznym przyjęli nas bardzo ciepło i płynną angielszczyzną
opowiedzieli nam o możliwych trasach wycieczki. Można też na
terenie Parku za niewielką opłatą 5 gel rozbić namiot. Motocykle
też mogliśmy wprowadzić na teren i zaparkować w zasadzie kolo
namiotu.
Gdy
wracaliśmy po motocykle by wjechać na teren parku zaczepił nas
Polak, przedstawił się jako Jerzy Ciemnołoński, prowadzący w
Lagodechi Agencję Turystyczną i pensjonat. Też jak Bodzio z
Bydgoszczy! Zaprosił nas na wieczór na mrożonego arbuza.
Obiecaliśmy wpaść w odwiedziny oczywiście!
Po
rozstawieniu namiotu od razu ruszyliśmy w trasę po Parku.
Wybraliśmy szlak prowadzący do Małego Wodospadu. Początkowo droga
prowadziła ścieżką pośród drzew i krzaków. Flora jak w polskim
lesie :) Bodzio od razu zaczął jęczeć:
- A nie mówiłem, żeby jechać w Bieszczady???
Jednak wkrótce krajobraz uległ zmianie – musieliśmy
skakać jak kozice po kamieniach i głazach wzdłuż strumienia,
który też dzielnie przekraczaliśmy wpław.
Na zakończenie czekała
nas wspinaczka po wąskiej ścieżynce po stromym stoku pagórka.
Szczerze mówiąc niemieccy czy japońscy turyści mieliby tu ciężko.
Stromizna, brak jakichkolwiek barierek, czysta żywa przyroda.
Wspaniałe!
Przy
wodospadzie odpoczęliśmy trochę relaksując się przy plusku wody i
grzejąc w słoneczku.
Po powrocie
zjedliśmy kolacje i udaliśmy się do naszego nowego znajomego, Pana
Jerzego. Pan Jerzy i jego żona Zosia przywitali nas serdecznie a na
stole czekał na nas zimny arbuz, wafelki i Bodzia ulubiona czacza :)
My w zamian poczęstowaliśmy naszych gospodarzy piwkiem oraz
przywiezionymi prosto z Polski krówkami, które wzbudziły niemały
entuzjazm!
Pan Jerzy
opowiadał o swoich przygodach w Gruzji. Miedzy innymi brał udział
(prawie) w wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku. Wprawdzie był
niedaleko od przebiegającego frontu ale jednak główna zawierucha na
szczęście ominęła jego dom. Jednak szukający sensacji
dziennikarze z Polski nie dawali mu spokoju więc Pan Jerzy zaczął
snuć niestworzone historie, jak to idą w jego stronę wojska
Rosyjskie a on z bronią w ręku broni swojego domostwa. Podobno
nawet zostało to wydrukowane a gazetach bydgoskich. Trzeba przyznać,
że Pan Jerzy ma niesamowitą zdolność do opowiadania a także
niezły z niego bajarz i kawalarz :)
Opowieści
Pana Jerzego wciągnęły nas niesamowicie i dopiero Pani Zofia
uświadomiła nam, że zaczęło potężnie grzmieć. Burza była tuż
tuż. Ostrzegła nas również, że w czasie burzy w wiosce wyłaczają
prąd i lepiej zdąrzyć do namiotu zanim nawałnica rozpęta się na
dobre. Pożegnaliśmy się więc z żalem, że tak szybko zleciał
wieczór i udaliśmy się w kierunku Parku.
Jak Pani
Zosia przewidziała – po chwili wyłączono prąd w wiosce.
Poruszaliśmy się więc przyświecając sobie latarką z telefonu
komórkowego. Światło było niezbędne by omijać pałętające się
po drodze krowy. Wioska wyglądała niesamowicie. Pogrążona w
całkowitej ciemności co chwilę rozświetlana trupim światłem
błyskawicy, ukazując postaci ludzi i krów. Coraz bardziej
przyspieszaliśmy aż w końcu zaczęliśmy po prostu biec.
Aczkolwiek strach przed burza nie powstrzymał nas przed zatrzymaniem
się w otwarty (otwartym o tej porze i bez prądu!) sklepiku. Chyba
nie muszę mówić, co kupiliśmy :)
Jedyne czego
się baliśmy czy bramy do Parku będą otwarte. W ciemności nie
mogliśmy dojrzeć. W pewnym momencie w blasku błyskawicy patrzymy..
jest!!! otwarte!!! Pobiegliśmy więc sprintem i schowaliśmy się do
namiotu dosłownie w ostatniej chwili. Gdy zamykaliśmy suwak –
pierwsze krople zaczęły dudnić o tropik.
W pewny
momencie Bodzio pochylił się nade mną i mrocznym, dziwnie poważnym
tonem rzekł
- Mam do
Ciebie pytanie..
W tym
momencie zagrzmiało a ja zobaczyłam na tle namiotu upiorną (w tym
świetle) sylwetkę Bodzia...
- Czy...
Grzmotnęło
ponownie, ostre światło rozświetliło wnętrze namiotu
- zostaniesz....
Huknęło
tak, że aż podskoczyłam..
- moją żoną...
błysk..
huk...
I kolejny
błysk -ale tym razem błyskał brylancik w pierścionku...
- Tak!
I znów
błysnęło, tym razem jakby radośniej, a grzmot zabrzmiał jak
wystrzał na wiwat :)
Naprawde? 😀 To wielkie gratulacje! Rowniez za imponujace okolicznosci tego przeswietnego wydarzenia ☺
OdpowiedzUsuńHuczne okoliczności można by powiedzieć :D
OdpowiedzUsuńA zdjęcia pierścionka nie można było wstawić?!:)
OdpowiedzUsuńPewnie by było można gdyby jakieś było...
Usuń