Dzień 2, 11.07.2015, sobota, dyska na Węgrzech

Trasa: 596 km,
Hlucin (CZ) – SK- Zilin -Zwoleń- Sahy -H- Budapeszt-Segedyn
Wyprawa: 919 km



Noc była bardzo zimna. Nawet Bodzio się przyznał, że było chłodnawo, chociaż on to i w zimie w T-shirt'cie może chodzić :) Na szczęście byłam przygotowana i miałam ogrzewacze, które również rozdałam dziewczynom. Także udało się przetrwać noc.

Ciągle nam było mało wspólnych rozmów więc podczas śniadanka nie spieszyliśmy się tylko dalej cieszyliśmy się wspólnym czasem. Karpik uczył nas między innymi jak uważać na promocje w sklepach i jak raz wywołał niemałą panikę w jednym ze sklepów poważnym tonem zwracając kierownikowi uwagę o nieprawidłowościach w cenach i uprzedzając, że "wróci to jutro sprawdzić". Zdaje się, że został wzięty za jakiegoś inspektora. Założę się, że już następnego ranka ceny w tym sklepie były ideaanie zgodne z prawem :D Normalnie Pogromca Promocji :)

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i nadszedł czas pakowania. Zrobiliśmy kilka pożegnalnych fotek.




I trzeba ruszać w dalszą drogę. Karpik z Julią oraz Nul z Emką ruszą wspólnie w kierunku granicy z Polską, my zaś z Bodziem w planach mamy nocleg w Szeged. Daleka droga przed nami a śniadanko się nieco przedłużyło ale mamy nadzieję, że uda się nam sprostać wyzwaniu.

Przemierzyliśmy Czechy oraz granicę czesko-słowacką bardzo sprawnie i na Słowacji zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie. Ale mi było mało i miałam jeszcze ochotę na coś słodkiego. A że mieliśmy wzięty kilogram krówek, żeby móc poczęstować jakichś miłych ludzi (brakowało nam takich drobnych prezentów na poprzednich wyjazdach), więc zapytałam się o nie Bodzia.
Na to Bodzio ze łzami w oczach:
- A co będą jadły biedne gruzińskie dzieci???
Niestety mam serce twarde i jednak wzięłam te krówkę. Pyszna!



Słowację również śmignęliśmy szybko i bez problemów. Na jednych światłach nawet chciał się z nami ścigać jakiś gościu na Kawasaki Ninja. Prężył się, strzelał przegazówki. W momencie gdy światło zmieniło się z czerwonego na zielone – my ruszyliśmy a Kawasaki – zostało. Zgasł motocykl biedactwo... Motocyklista chyba uznał, że ta zniewaga krwi wymaga i chwilę potem śmignął koło nas z prędkością światła. Jednak karma to wredna suka. Za kolejnym zakrętem zobaczyliśmy to samo zielone Kawasaki a obok niego – radiowóz.

Na granicy węgierskiej kupujemy winiety, wskakujemy na drogi szybkiego ruchu i w oka mgnieniu docieramy na kemping w Szeged. Rozstawiamy namiot i szykujemy sobie wykwintną kolację złożoną z zupki chińskiej z Radomia i węgierskiego (?) wina.

I w momencie jak już sie rozstawiliśmy – zaczęła dudnić bardzo, bardzo głośna muzyka. I to z kilku miejsc jednocześnie. Z jednego domku brzmiała jak jakaś węgiersko cygańska muza a znad basenu – znane wszystkim nowoczesne dyskotekowe łup łup łup.

Ja na szczęście byłam przezorna i Bodzio wziął mi zatyczki do uszu. Więc spokojnie powiedziałam dobranoc i w ciszy poszłam spać. Bodzio chyba się zaś będzie bawił całą noc :)



Komentarze

  1. Przypominaja mi sie nasze wakacje sprzed... ho, ho! 10 lat? Pamietam Gyor, tym razem jednak ominiety ☺Bawcie sie przednio!

    OdpowiedzUsuń
  2. To nasze wspólne wyprawy mnie zainspirowały do takich podróży. Od tamtej pory jeżdżę co roku. I co roku prowadzę dziennik z wyjazdu :)
    Mam nawet dzienniki z naszych podróży, śmiesznie się to czyta po latach.
    A pamiętasz nasze spotkania czwartkowe w karuzeli? Też mam z tego zeszyty :o
    Musimy się kiedyś spotkać i sobie poczytać. :) Może być śmiesznie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ba! Pewnie, że pamiętam! Do tej pory mam nawet jakieś swoje wypociny z tamtego czasu :-)
    A ten blog nie idzie na żywo? ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Obawiam się, że nie jest to kanał online :D Zasadniczo pod namiotem na dziko ciężko z wifirifi :D
    Także jesteśmy już cali i zdrowi w Polsce i na spokojnie możmy zdać relację z naszych wojaży :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No i bardzo dobrze! Bede sobie sledzil, jak gdyby nigdy nic ☺

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz