8 dzień, 17.07.2015, piątek, striptease i diabeł off roadu w drodze do Ushguli :)

Trasa: 282 km,
Kobuleti – Poti - ?? - Zugdidi – Mestia - Ushguli
Wyprawa: 3875 km



Wstajemy o 8:00 rano i po śniadaniu jesteśmy gotowi do drogi. Niestety znad morza nadeszła ciemna chmura. Ze skwaszonymi minami przywdziewamy przeciwdeszczówki (Bodzio ma śliczną!!!). Na szczęście po jakimś czasie deszcz nieco ustaje.



Po kilkunastu kilometrach nasza droga, oznaczona na mapie Gruzji jako czerwona – zamienia się z asfaltowej w "średniej klasy drogę gruntową". Zaczyna się slalom gigant na wyścigi z gruzińskimi kierowcami tirów i osobówek. W teorii wszyscy wiedzą, że omijanie dziur nie ma sensu, bo kończy się to wpadnięciem do innej, często głębszej. Mimo wszystko i tak wszyscy próbują. A my pośrodku tego bałaganu :o




Po 5 kilometrach z ulgą witamy ponownie asfalt. Przy drodze mijamy małe straganiki, gdzie w wielkich garach Gruzini gotują kukurydzę. Niestety przegapiamy ostatni straganik i nie korzystamy z oferty konsumpcyjnej. Może następnym razem.

Jeszcze większym zagrożeniem niż gruzińscy kierowcy są na drogach zwierzęta: krowy, konie, dzikie psy a nawet wolno chodzące sobie świnki. Stado krów leżące sobie na środku trasy szybkiego ruchu – czemu nie. Widok ciężarówek próbujących wyminąć slalomem grzejące się w słońcu krówki – bezcenne. Krowy w ogóle nie reagują na przejeżdżające tuż koło nich samochody, często o centymetry od ich nosów! Klaksony też mają w d... eeee w poważaniu.



W pewnym momencie trafiamy na objazd. Jedziemy przez jakieś zapomniane przez Boga wioski o nazwach, których próżno szukamy na mapie. Nie wiedząc jak i którędy w końcu trafiamy do Zugdidi, czyli tam gdzie mieliśmy. :o

Na ostatniej stacji przed Mestią uzupełniamy paliwo. Na stacji stoją sobie pracownicy wesoło wcinając gruziński chlebek. Jeden z nich do nas podchodzi i wręcza nam po dużym kawałku jeszcze gorącego chleba. Wcinamy z apetytem. Pyszny!



Jesteśmy w Swanetii, jednej z najpiękniejszych krain Gruzji położonej wysoko w górach Kaukazu. Kierujemy się do odległej od Zugdidi miejscowości Mestia a potem dalej, jeśli damy radę – do najwyżej położonej wioski w Europie – na wysokości 2200 m n.p.m. Ushguli dzieli od Mestii tylko 47 km ale w przewodniku napisali, że czas potrzebny na pokonanie tych niecałych 50km to 3 godziny! Ciekawa jestem co to za droga. Będzie się działo!

Pierwszy punkt wycieczki to zapora wodna Inguri mająca 272 m wysokości – druga najwyższa zapora tego typu na świecie. Stanowi ona granicę Gruzji z Abchazją. Zapora jest po stronie gruzińskiej a elektrownia po stronie Abchazkiej. Prądem dzielą się prawie po równa – Gruzja z tego dostaje 60% prądu, Abchazja 40%.





Dalsza trasa biegnie wzdłuż zbiornika Dżewart, w którym woda ma niesamowity, turkusowy kolor.

Pogoda z każdym kilometrem się poprawia. Pozbywamy się więc w końcu przeciwdeszczówek a góry pozbywają się chmur pokazując swoje piękne oblicze. A my pocinamy sobie po winklach. Ciągle jednak trzeba uważać na zwierzęta. W jednym z tuneli stał sobie z boku koń, kompletnie niewidoczy! Bodzio go zauważył dosłownie w ostatnim momencie. Ja go nie zauważyłam w ogóle!


Po dwóch piwach stoję trochę krzywo




Bez problemy dojeżdżamy do Mestii gdzie posilamy się w restauracji tradycyjną, pikantną zupą Charczo i Chaczapuri z mięsem. Posileni, mimo późnej godziny – już 17:30!!! - postanawiamy jednak spróbować dostać się do Ushguli.




Na początku trasa nie różni się wiele od tej, którą jechaliśmy do tej pory. Asfalcik elegancki. Jednak po około 10 km po asfalcie zostało tylko wspomnienie. Wjeżdżamy na gruntową, kamienistą drogę co jakiś czas urozmaiconą błotem lub strumykami. Co chwilę nowe trudności wyzwania ale widoki coraz piękniejsze! Motocykle na razie sobie dają radę. My jakoś też się trzymamy na motkach. Trochę się niepokoimy czy jedziemy w dobrym kierunku ale w sumie i tak nie ma kogo zapytać. W końcu drogę tarasuje nam zamknięta brama. Wzbudza to w nas jeszcze większy niepokój. Ale cóż, ciśniemy dalej. Otwieramy sobie tę bramę i jedziemy pełni niepokoju dalej. Aż naszym oczom ukazuje się znak USHGULI 4 KM. Ha, jesteśmy w domu!!!










Mimo trudności na trasie zaliczamy tylko po jednej glebie. Błotko z reguły twarde i przejezdne – w jednym miejscu bylo jednak zbyt śliskie na nasze szosowe oponki. Ale tam otrzepaliśmy się i pojechaliśmy dalej. Pod koniec trasy to przez takie błota czy strumienie to już przejeżdżaliśmy bez zwalniania.



Po 2,5 godzinach (szybciej niż pisali w przewodniku!!!) dotarliśmy do Ushguli. Wioska przepiękna, w dolinie, otoczona wysokimi szczytami gór i ozdobiona warownymi wieżyczkami.







Szybko znajdujemy Guesthouse, gdzie udaje nam się stargować cenę z 80 na 70 gez za 2 osoby. Z kolacją i śniadaniem. Po drugiej stronie płota był sklep/bar, gdzie zaopatrujemy się w gruzińskie piwo. Trzeba uczcić dotarcie na 2200 m n.p.m.!!! Pierwszy punkt programu zwiedzania Gruzji zaliczony!



Gospodyni przyszykowała dla nas kolację. A w zasadzie ucztę! Aż nam było głupio, że nie jesteśmy w stanie tego zjeść. Nawet dostaliśmy ochrzan od gruzińskiej babci, że nic nie zjedliśmy. A my ledwo się wytoczyliśmy z pokoju! Już się boimy jutrzejszego śniadania!

Z uwagi na późną porę zwiedzanie zostawiamy sobie na jutro. Będzie co oglądać!





Komentarze

  1. Diabeł off-u hahahahahahaha padłam :D

    Ogólnie super, faktycznie jak pisałaś, że były drogi, że 50 km w 3 godziny trzeba jechać to nie byłam sobie w stanie tego wyobrazić, a jednak miałaś rację :o

    Jedzonko wygląda tam smakowicie (zazdraszczam) ;)

    Filmiki i oczywiście narrator na najwyższym poziomie :)

    Beata

    OdpowiedzUsuń
  2. W Gruzji jeśli byla taka możliwośc jedliśmy na zmianę Charczo i Khinkali :D wyśmienite!
    A GS po kamieniach idzie całkiem całkiem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że ciśnie jak jakieś enduro hehe ;)

      Jedno jeszcze pytanko, strasznie brudne te |Wasze maszyny......czy Wy ich w ogóle nie myliście w trasie ? hahahahaha (oczywiście żart)

      Beata

      Usuń
    2. Raz deszcz padał to się trochę umyły..
      Brudne? Tutaj to jeszcze czyste :D

      NAd Balatonem spotkaliśmy parę z Polski. Gościu wieczorem zamiast pić browarka pucowal ściereczką swojego bandita. A jak skończył - przykrył go pokrowcem :o

      Wstyd i hańba :D

      Usuń

Prześlij komentarz