Trasa: 41
km,
Batumi -
Kobuleti
Wyprawa:
3593 km
Rano budzi
nas gorące słońce i jakieś dziwne hałasy. Wyglądamy z namiotu a
jakieś dwa metry od nas lezie stado krów patrząc się podejrzliwie
na nasze motocykle. Babka pędzące stado wesoło nas pozdrawia.
Zbieramy się
powoli. I tak nie da się dłużej w namiocie wysiedzieć. W planach
mamy znaleźć jakieś fajne miejsce na namiot i resztę dnia
ODPOCZYWAĆ I PLAŻOWAĆ. Taki plan.
Mimo
wczesnej pory upał jest nieziemski. Bodzio naciągając ciężkie
ciuchy motocyklowe marudzi "A mówiłem, żeby jechać do
Norwegii! Przynajmniej chłodniej by było! ". Jasne jasne.
Jedź.
Przebijamy
się przez Batumi i jedziemy uważnie się rozglądając. Marzymy o
idealnym miejscu na namiot- blisko plaży, sklep i restauracja
niedaleko. I oczywiście kibelek, żeby był jakiś dostępny. Ale
zdajemy sobie sprawę, że to dosyć wysokie oczekiwania i tak
naprawdę weźmiemy co będzie.
Za Kobuleti
Bodzio wypatruje w jakimś małym parczku namiot. Jedziemy więc tam
i znajdujemy drugi krzak, koło którego się rozbijamy. Trochę
dziwnie się tak rozbić w miejscu publicznym, gdzie co chwila jacyś
ludzie przechodzą koło naszego namiotu. Ale naszym namiotowym
sąsiadom to wcale nie przeszkadza w przygotowywaniu grilla czy
suszeniu ciuchów na sznurku rozpiętym miedzy drzewami – więc i
my się nie przejmujemy. Do plaży mamy może 20 m. Po chwili
odkrywamy, że przy plaży są czyste, ładne kibelki, a 50 m w drugą
stronę – znajduje się sklep oraz szeroki wachlarz restauracji do
wyboru. Ktoś wysłuchał naszych życzeń???
Szybko
dmuchamy materacyk i lecimy na plażę. Plaża kamienista ale
jesteśmy dobrze przygotowani- mamy sandały (nie zakładamy
skarpet).
Na plaży
kwitnie biznes. Co chwilę w jedną czy w drugą stronę idą
sprzedawcy obwieszeni towarami. Jedni sprzedają przekąski, precle,
orzechy, inni napoje a jeszcze inni – dmuchane koła, materace i
zabawki.
Czas na
materacyku płynął szybko i w końcu zgłodnieliśmy. Wypatrzyliśmy
fajną restaurację przy plaży z tarasem z widokiem na morze.
Niestety mieliśmy problem z dogadaniem się z kelnerką a do tego
nie było tradycyjnych gruzińskich khinkali, o których naczytaliśmy
się w przewodniku i na które mieliśmy smaka. Nie mieli też
gruzińskiego piwa. Musieliśmy się raczyć Heinekenem. No nic.
Wzięliśmy Chmeruli - kurczaka w sosie czosnkowym, podobno pikantny
i podobno tradycyjny. Ale ani nas nie powalił ani nie był pikantny.
żeby nie było - w buzi trzymam długopis :) |
Po obiedzie
– druga część plażingu. Tak bardzo chcieliśmy w końcu pogrzać
się na słoneczku, że chyba trochę przesadziliśmy. Bodziowi
zrobiło się zimno i zaczął się biedaczek przykrywać
materacykiem. Zebraliśmy się więc do namiotu trochę odpocząć od
upału a Bodzio, żeby się ogrzać wlazł do śpiwora. 30 stopni to
prawie jak mróz! Na szczęście po pół godzinnej drzemce stanął
na nogi i mogliśmy zacząć wieczorny relaks.
Koło parku
była jedna duża restauracja. Ale chcieliśmy znaleźć coś
mniejszego, przytulniejszego. Jednak mijając tę dużą restauracje
zauważyliśmy z tyłu scenę i zespół grający na żywo. To nas
przekonało, żeby jednak usiąść tutaj. I to była bardzo dobra decyzja! Na początku było pustawo ale potem ludzie zaczęli się schodzić i prawie wszystkie stoliki były zajęte. W tym była grupa dzieci gruzińskich (a nie mieliśmy ze sobą krówek!!!!) z jakiegoś obozu tanecznego bo naprawdę nieźle wywijali na parkiecie!
Grający zespól to była grupa ludzi zmieniających się co kilka utworów na
scenie. Jeden chłopak śpiewał rosyjskie ballady, dziewczyna-
zagraniczne hity min. Tiny Turner – ależ ta dziewczyna miała głos! I jeszcze starszy
gość śpiewający w stylu operowym, jak Pavarotti. Jednak najlepsza
była grupa dwóch chłopaczków grających na bębnach tradycyjną
gruzińską muzykę - Lezginkę. Porywali wszystkich gości do śpiewu
i tańca! Ta muzyka i bębny były magiczne! Zastanawialiśmy się,
ile osób by się bawiło w Polsce do tradycyjnych, polskich
piosenek...
Spać
poszliśmy dopiero koło północy, długo jeszcze w głowach mając
wspaniałe rytmy bębnów.
Ta muzyka :D super......ogólnie miejsce na namiot trafiło się super ;) i ta pogoda :D ....mam takie pytanie, czy jak zostawiacie namiot i motocykle to jakoś je zabezpieczacie , kłódki, łańcuch, ochroniarz ;) ?
OdpowiedzUsuńBeata
Jak nocowaliśmy na dziko to (o ile nie zapomnieliśmy) na tarcze hamulcowe zakładaliśmy blokady a kaski spinaliśmy linką w nadziei, że złodziejowi nie chciałoby się targać "naszyjnika" z kaskami.
OdpowiedzUsuńA muzyka naprawdę super! Aż same nogo schodza. I piękne bylo to, że jak chlopaki grali - naprawde całą sala się podnosiła i leciała tańczyć! niewiarygodne ale wszyscy praktycznie znali podstawowe kroki tańca gruzińskiego. Przecudny spektakl!
odpoczynek na plazy bardziej mnie zmeczyl niz dotychczasowa podroz :P
OdpowiedzUsuńJak postanowiłes się usmażyc na prażynke...
OdpowiedzUsuńWłaśnie sobie przypomniałam, że zdjęcie Pana z plażowymi dmuchańcami mnie mega rozbawiło, bo w pierwszej chwili czytam "Szybko dmuchamy materacyk i lecimy na plażę" po czym widzę to zdjęcie i myślałam , że to Bodzio
OdpowiedzUsuńB.
hahaha
OdpowiedzUsuńWidzisz jak Bodzio o mnie dba ? :D