6 dzień, 15.07.2015, środa, kąpiel w Gruzji

Trasa: 561 km,
Samsun – Trabzon – Batumi (GE)
Wyprawa: 3552 km

Trasa, dzień 6
Drugi dzień pod rząd wstajemy o świcie, przed 6:00. Nie jest łatwo, szczególnie po wczorajszym maratonie ale spinamy poślady. Najważniejsze to dotrzeć dzisiaj do Gruzji!

Przy śniadaniu towarzyszą nam wolno biegające między stolikami kurki. Myślimy czy by nie zgarnąć jakiejś na obiad ale stwierdzamy, że nie będziemy mieli czasu na pichcenie kuraka.

Poranny serwis motocykli trochę nas zaniepokoił. Wielbłąd na trasie 1000 km wciągnął 0,5 litra oleju. Ale Kucyk go przebił – pochłonął prawie litr! Co gorsza – to był ostatni litr, który wzięliśmy na wyprawę, nie mamy już ani kropli oleju do Kucyka.

Bodzio na szczęście przed wyjazdem wydrukował adresy serwisów Suzuki i jeden z nich akurat miał być po drodze w miejscowości Ordu. Upał był potworny a Ordu oczywiście zakorkowane. Jeździliśmy w te i we wte szukając serwisu. Pytaliśmy ludzi – każdy, naprawdę każdy pokazywał nam kompletnie inny kierunek! Deja vu z wczoraj, gdy szukaliśmy kempingu! Ręce nam opadały. W końcu ktoś w serwisie Hondy narysował mapkę, gdzie można kupić olej. Zdecydowaliśmy, że ja poczekam na stacji. Jednym moto łatwiej i szybciej jest się przeciskać przez miasto.


Bodzio jeździł a ja czekałam w upale. Czekałam. I czekałam. Minęła dobra godzina a Bodzia nie ma. Wypatrywałam. Nagle przejechała karetka na sygnale. I dotarło do mnie, że na wcześniej zakorkowanej ulicy od dłuższego czasu samochodów jak na lekarstwo! W tym momencie pisk opon – ostre hamowanie, tir zatrzymał się 5 milimetrów za osobówką. Pot mi po plecach spłynął, tym razem nie z gorąca. Postanowiłam, że czekam do 14:00 i wsiadam na moto szukać Bodzia. Przez ostatnie 15 min nie spuszczałam oka z zegarka. Punkt 14:00 zaczęłam zakładać kurtkę i kask, cała się trzęsąc...
I w tym momencie wjechał Bodzio. Zatrzymał się. I prawie spadł z moto.

Bodzio jeździł przez te prawie 2 godziny w upale, w korku. Najpierw z salonu Hondy poprowadzili go do jakiegoś sklepu motocyklowego. Ale tego sklepu nie było. Potem go ktoś pokierował w innym kierunku. W końcu trafił na rowerzystę, który powiedział, że wie gdzie to jest i żeby Bodzio jechał za nim. Bodzio jechał. I tak po dwóch godzinach trafił pod serwis Hondy, z którego wyruszył. Oczywiście uprzejmi Turcy dalej go chcieli pokierować "Pan poczeka, za 20 minut będzie człowiek który WIE i który pokieruje!" ale Bodzio miał już dość. Także poszukiwania oleju skończyły się kompletnym fiaskiem, zmęczeniem i stratą 2 godzin.

Chwile odpoczywamy, pijemy wodę i ruszamy. Szkoda marnować więcej czasu. Po około 100 km w Trabzon tuż przy drodze był ...... serwis motocyklowy. Serwis. Przy drodze. Z olejem.... Zatrzymujemy się i bez problemu kupujemy 2 litry oleju........................

Jesteśmy padnięci. Z uwagi na panujący upał wymarzyłam sobie restaurację nad brzegiem morza, wzdłuż którego prowadziła nasza trasa. Poprosiłam Bodzia byśmy właśnie takiej miłej knajpki poszukali na chwilę wytchnienia. W związku z czym zatrzymaliśmy się w restauracji ze stolikami tuż przy zakurzonej, zakorkowanej trasie. Cóż, przynajmniej kofta, sprzedawana tu na kilogramy (wzięliśmy pół kilo) była bardzo dobra. Do granicy zostało name jeszcze około 200 km. Podnosimy się ciężko i ruszamy.

Widok z restauracji na morze
Bałdzo dobła kofta

Nad zakorkowanymi miastami "metro" naziemne - gondolki. Niestety nie mieliśmy czasu się nimi przejechać.
Drogi w Turcji, którymi jeździmy są ekstra klasa. Od samej granicy Bułgarii cały czas jedziemy albo autostradą albo dwupasmową trasą szybkiego ruchu.

Cały czas takie lub lepsze drogi

Infrastruktura niesamowita. Skąd Ci Turcy mają na to kasę?

A na poboczu porzucone stare ciężarówki...
Jedyne co nas irytuje to sposób jazdy Turków. Może nie był tak niebezpieczny jak Rumunów ale wkurzali brakiem używania kierunkowskazów czy nadmiernym siedzeniem innym pojazdom na zderzaku. Nad drogami co jakiś czas były przerzucone kładki dla pieszych. Często tak ot bez sensu. Z lasu do lasu. Do tego ani razu nie widzieliśmy żeby ktoś korzystał z tych kładek. Turcy takie dwupasmowe drogi szybkiego ruchu pokonują normalnie, skacząc przez barierki. Całymi rodzinami :)

Kładki z nikąd do nikąd
Wreszcie docieramy do granicy Gruzji! Bodzio się tak spieszył, że na granicy tureckiej przejechał beztrosko obok jednego z okienek w ogóle się nie zatrzymując. Na szczęście nikt nie ruszył za nim z kałaszem a po moim upomnieniu przez interkom Bodzio grzecznie wrócił pokazać paszport.

Na granicy z Gruzją precyzyjnie wybraliśmy kolejkę, która szła najwolniej. Ale byliśmy tak zadowoleni, że to już Gruzja, że nawet się nie przejęliśmy zbytnio.

W końcu jesteśmy. Gruzja! Przekroczenie granicy znów nas kosztuje godzinę, znów zmiana czasu. To już dwie godziny różnicy w porównaniu z Polską.

Od razu wymieniamy kasę. A ponieważ nie mamy pojęcia gdzie będziemy nocować, Bodzio zakupuje po jednym gruzińskim piwku na wszelki wypadek. Uprzejmy Gruzin od razu nas przestrzega, że nie można jeździć po alkoholu! Uspokajamy gościa, że to dopiero na wieczór, ale nie wydawał się przekonany.

Co ciekawe w Gruzji mój mały Kucyk robił większe wrażenie niż Wielbłąd. Parę osób podchodziło i pytało ile kosztuje taki GS. Jak mówiłam że jakieś 1500 USD to robili wielkie oczy i mówili "Oooooooo" kiwając w podziwie głową.

Ruszamy. Czas się rozejrzeć za jakimś noclegiem. Po kilkunastu kilometrach stoi Drogowa Informacja Turystyczna (policja) to postanawiamy skorzystać. Pytamy, gdzie tu jest jakiś kemping. Na to roześmiany policjant "Śpisz tam, gdzie jesteś". Utwierdzamy się kilka razy czy dobrze zrozumieliśmy ale tak, dobrze. Możemy się rozbić wszędzie. Chyba powoli zakochujemy się w Gruzji :) Robimy zakupy i planujemy rozbić się na jakiejś plaży. Zjeżdżamy na parking i Bodzio próbuje drogami gruntowymi dojechać nad brzeg morza. Przejechał może jakieś 50m i się z Wielbłądem kompletnie zakopali. Następne 20 minut Bodzio spędził kręcąc się w kółko na metrażu dwa metry na dwa :) Niestety nie mam zdjęcia bo tak bardzo się śmiałam, że nie miałam czasu robić zdjęć. Ostatecznie Wielbłąd Bodziowi wystrzelił spod dupki i pacnął z pełną elegancją w błoto. Tutaj już musiałam wkroczyć i i pomóc wyciągnąć Wielbłąda :)

Kałuża w której Bodzio z Wielbłądem się taplali
Trochę ten parking nam się nie podobał więc postanowiliśmy poszukać czegoś lepszego. Niestety po pół godzinie zaczęło się porządnie ściemniać więc wróciliśmy na "nasz" parking. Może plaży tu nie było ale wiedzieliśmy co i jak. Na jedną noc wystarczy. Rozbijamy się już po ciemku, w świetle lamp Wielbłąda.
Rozbijamy się po ciemku na naszym parkingu dla tirów
Jesteśmy w Gruzji!!!


Komentarze

  1. W jednym zdaniu Gruzja, GS, odpoczynek/urlop na moto brzmi tak egzotycznie, że aż miło ;)

    Super, że udało się Wam szczęśliwie dojechać do celu. Z małymi przygodami, ale szczęśliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dopiero początek wyprawy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to znaczy początek ?:o

    Beata

    OdpowiedzUsuń
  4. Celem nie było dojechanie do Gruzji tylko OBJECHANIE Gruzji. Więc wjazd do Gruzji to dopiero początek wyprawy. Teraz dopiero zacznie się właściwa podróż :) Spędzimy w Gruzji 1,5 tygodnia. Gruzja jest piękna!
    Sami zobaczycie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. niestety moje przekonanie w to ze zwykli lokalesi sa lepsi od GPS tego dnia leglo w gruzach :(
    'od annasza do kaffasza'

    OdpowiedzUsuń
  6. TO były chyba najgorsze chwile na wyjeździe..

    OdpowiedzUsuń
  7. 20 yr old Account Coordinator Aurelie Simon, hailing from Val Caron enjoys watching movies like "Resident, The" and Model building. Took a trip to Historic Centre of Mexico City and Xochimilco and drives a Ford GT40. zawartosc

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz