16 dzień, 17.07.2016, niedziela, Te-czwórką przez górskie szczyty!




Wstaliśmy nie zwlekając, w końcu czeka nas długa droga po krętych górskich trasach samochodem T4, niezbyt przystosowanym do takich wycieczek. Bodzio miał kierować a ja trząść portkami ze strachu (lęk wysokości, samochodem nie można się przytulić do ściany, jak najdalej od przepaści!!!).



Do śniadanka uraczyliśmy się świeżutką i zimną jak lód wodą ze źródełka. Nalaliśmy jej sobie też do butelek na drogę. W końcu do najbliższego sklepu mamy kilkadziesiąt kilometrów trudnej drogi. W upale.



Sprawnie zapakowaliśmy niedomagającą Drkę na pakę busa i w drogę!



Winkle pokonywane T4 przyprawiały mnie o siwe włosy na głowie ale dzielnie jechałam. Co miałam zrobić? Wyskoczyć? Prosto w przepaść? Bez sensu :) W co gorszych momentach po prostu odwracałam wzrok od krawędzi drogi. Nawet trochę ponagrywałam filmików. A przyznać trzeba, że widoki przednie. Ośnieżone górskie szczyty, kręta droga, zielone, soczyste doliny i polany. Przepięknie! Dzięki temu, że nie prowadziłam, mogłam w końcu na spokojnie nasycić wzrok widokami (pomijając momenty jak był blisko krawędzi, wiadomo...).









W końcu piękne widoki się skończyły i wjechaliśmy na asfalt. Chciałoby się powiedzieć, że teraz to dzida do Gonio. Ale nie. Nie za bardzo. Na drogach gruzińskich trzeba jechać ostrożnie i uważnie, korki są spore a Gruzini mają ponad normę odwagę i fantazję. Wyprzedzanie na trzeciego przed ślepym zakrętem? No przecież zdążę. Także dzida, ale ostrożna, można by rzec.





Przed Mcchetą, na drodze E117,  zatrzymaliśmy się w naszej ulubionej restauracji Natakhtari Veli Restaurant. Polecam każdemu! Chyba najlepsze khinkali jakie jedliśmy, a w sumie wszędzie gdzie się da zamawiamy khinkali :) Także jakieś tam porównanie mamy.  Tym razem oprócz khinkali skusiliśmy się na zupę ostri. Pyszna.







Im bliżej wybrzeża, tym większy ruch na drodze. W zasadzie się po prostu snujemy, nawet nie ma co próbować wyprzedzać. Po lewej i prawej stronie drogi stoją małe stoiska czy polowe kuchnie i sprzedają różności. A to coś do jedzenia, a to ozdoby, dzbanki na wino. My się skusiliśmy na taki właśnie dzbanuszek za 7 lari. W końcu jesteśmy tu samochodem i możemy zrobić jakieś zakupy. Bo na moto to prezentów czy pamiątek wiele się nie zapakuje.

Przed nami najgorsza część trasy - samo wybrzeże. Tutaj to już nawet nie to że gęsto samochodów (i krów), ale się momentami po prostu stoi w korku. A że jeszcze się zagapiliśmy i niechcący "pozwiedzaliśmy" Batumi - zmęczenie było naprawdę gigantycznie. 

Niemniej wszystko się kiedyś kończy więc i nam się udało w końcu dojechać do naszej przystani Baru Gonio. Żeby tradycji stało się zadość - pierwsze piwo w kombi. No i już tak zostaliśmy przy tym piwku, by się odstresować po męczącej trasie. A że jutro w planach mamy odpoczynek w Hostelu to i nie ma coś się spieszyć kłaść spać :)

W pewnym momencie do baru podjechał znajomy Gruzin TUK TUKIEM! Władowaliśmy się doń razem z Karoliną i jeździliśmy w te i we wte po deptaku! Nie ma to jak wspaniała, nieokiełznana radość i zabawa :) W Hostelu z Karoliną zawsze się dzieje, oj dzieje :)

Nie wyobrażam sobie teraz przyjechania do Gruzji i nie odwiedzenia Karoliny. To obowiązkowy przystanek na trasie!

W końcu zmęczeni ale i zadowoleni kładziemy się spać. Jutro szykuje się kolejny piękny dzień w Gruzji :)



prawie Szatili - Zhinvali - Mccheta - Gori - Kutaisi - Batumi - Gonio
trasa: 511
wyprawa :5343


Komentarze