13 dzień, 14.07.2016, czwartek, z Baso przez szczyt Torha Pass i jazda w chmurach

Widok z namiotu. Pomidor.

Rano obudziło nas słoneczko. Na tyle mocne, że nie dało się poleniuchować. Wynurzyliśmy się więc sprawnie z namiotu i zaczęliśmy przygotowania do śniadania. 

Najlepszy kemping ever <kolejny numer>

Po "kamieniach" na naszej polanie nie było już śladu. Pewnie z samego rana pasterz wyprowadził owieczki na pastwiska. Jemy śniadanko, zbieramy manatki i ruszamy w drogę.

Dzisiaj wiem już, że droga, mimo że prowadzi wysoko w górach, jest raczej łatwa, więc się nie denerwuję tak jak wczoraj. Jak raz przejechałam to przejadę i drugi raz!

Zaraz po tym, jak ruszamy, drogę blokuje nam stado krów i dwa pasterskie psy. Wczoraj to samo stado przechodziło koło naszego namiotu a psy były miłe, jakby pytały "Przepraszamy Państwa serdecznie, ale czy możemy tutaj sobie spokojnie przejść?". Teraz jednak to my byliśmy intruzami, zbyt blisko przejeżdżającymi koło stada i psy już nie były takie przyjacielskie. Chwilę poobserwowaliśmy sytuację by obrać najlepszą strategię. Ale w sumie nie mieliśmy żadnego wyboru. Bodzio bohatersko ruszył pierwszy. Psy trochę go obszczekały, ale widząc, że jestem jeszcze ja, to mu odpuściły i postanowiły się na mnie zasadzić. Między krowami miałam korytarz może ze 2 metry. Na końcu którego czekały na mnie dwa wielkie pasterskie psy. Za nimi w znacznej odległości czekał, bezpieczny już, Bodzio. 

Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami przygotowałam od razu nogę do ciosu "karate kapeć" a rękę w gotowości położyłam na manetce gazu. Odkręciłam w opór, na ten znak psy się na mnie rzuciły. Ale karate kapeć już czekał! Czułam na bucie, jak jednemu psu od ciosu odskoczyła do tyłu głowa. Ale to wystarczyło bym zyskała na czasie i przejechała z zagrożonego terytorium. Uf, i tym razem się udało. Buty enduro są super! 

Dalsza droga była prosta ale poprzecinana malowniczymi brodami. Większość przejechaliśmy bez problemów. Tylko na jednym Bodzio postanowił odtańczyć jakiś breakdance. Na tyle mi się to rodeo spodobało, że poprosiłam Bodzia by i moim motocyklem przejechał :) Bodzio przekraczając bród po mój motocykl, został ścięty z nóg przez nurt i skąpał się po uszy. Już drugi dzień cały mokry! Dobrze, że chociaż ciepła pogoda.

Strumyczek.

Droga do Omalo wiła się prawie cały czas wzdłuż górskiego strumienia. Mogliśmy podziwiać przepiękne widoki na okoliczne porośnięte soczystą, zieloną trawą zbocza gór za tło mając w perspektywie wysokie, zaśnieżona szczyty. 


Droga wesoło poprowadziła nas przez niewielkie wzniesienia i ciasne agrafki i już dojeżdżamy do Górnego Omalo. W miasteczku znajdujemy przydomową piekarenkę, gdzie kupujemy jeszcze gorący, z chrupiącą skórką, chlebek. Świeżutki i przepyszny! Domowego wypieku :) Pycha! Połowa chleba znika od razu :)

Właścicielka piekarenki zaprasza nas na ganek, byśmy trochę wypoczęli ale zatrzymaliśmy się tylko na chwilę i nie chcieliśmy robić niepotrzebnego zamieszania. Ładnie dziękujemy, żegnamy się i ruszamy w dalszą drogę.

Przez kilka kilometrów cieszymy się miłą drogą wzdłuż strumienia a potem zaczyna się wspinaczka na szczyt. Stromizna i wysokość od tej strony nie jest jeszcze taka straszna więc jazda idzie sprawnie i bez nerwów.




Docieramy na szczyt. Na szczycie Torha Pass spotykamy czeskich turystów na motocyklach Africa. Towarzyszy im samochód techniczny. Miękkie buły :)

Szczyt Torha Pass

Krótka przerwa dla reportera i ruszamy serpentynami w dół. Od razu wjeżdżamy w tunel utworzony z chmur. Z dołu, z przepaści wiatr zawiewał chmury w górę, tworząc nad drogą niesamowity korytarz. Jedziemy w chmurach i to nie metafora! Coś niesamowitego! Po paru kilometrach się przejaśniło i przewiało chmury. Mogliśmy podziwiać widoki (to znaczy Bodzio mógł, ja nie patrzyłam w dół, obejrzę bezpiecznie w domu filmiki). A widoki (podobno) na przepiękną dolinę z wysokości 2,5 tys kilometrów. 


Serpentyny były kręte i strome. Ale że już znajome to przejechaliśmy je gładko. W sumie nie było tak strasznie, jak nas przed wyprawą do Omalo straszono. Spoko na GS500 i DL650 byśmy tu dali radę :) 




Droga z powrotem zajęła nam 3,5 godziny, o godzinę mniej niż wjazd. 

Zjeżdżamy do Alvani szybko i sprawnie ale za to bardzo głodni. Zagadujemy więc taksówkarza, który kieruje nas do lokalnej knajpki. 

Tak, to była zdecydowanie lokalna knajpka. Ni cholery nie mogliśmy się dogadać ani po angielski ani po rosyjsku (no nasz rosyjski nie jest może zbyt dobry). Jedyne co nam się udało zamówić to 10 chinkali. A że lubimy chinkali to w sumie mogliśmy ogłosić sukces. 

Nasze motocykle stojące przed knajpką wzbudziły niemałą sensację wśród miejscowych dzieciaczków. Już prawie powłaziły na nasze motki ale w końcu jakiś dorosły je przegonił.

Chinkali były mocno średnie a herbata jeszcze gorsza ale przynajmniej zaspokoiliśmy głód. 

Przy odjeździe jeszcze właściciel nas zagadywał, czy byliśmy w Tbilisi. Wiekszość Gruzinów pierwsze co to właśnie o to pytają.  Chyba są bardzo dumni z Tbilisi. Problem w tym, że my nie lubimy miast ale zawsze grzecznie odpowiadamy, że oczywiście byliśmy, że pięknę miasto. Bardzo się wtedy cieszą :)

Zrobiliśmy jeszcze w sklepie szybkie zakupy i wyruszyliśmy na poszukiwanie jakiegoś noclegu.
Wyjechaliśmy z miasteczka. Niedaleko przepływała rzeczka, która od razu jawiła się nam jako potencjalne fajne miejsce na namiot. Zjechaliśmy w lewo, w stronę, gdzie rzeczka nieco się wylewała z brzegów tworząc polanki okolone krzewami i drzewami. Po krótkim rekonesansie znajdujemy idealną polankę i się rozbijamy. Po krótkim odpoczynku Bodzio postanawia ochłodzić się w rzeczce. Rzeczka była dość mocno zamulona ale to nie przeszkodziło Bodziowi w jego planie. Położył się na wodzie a żeby go dość silny nurt nie porwał - musiał się trzymać kamieni by nie spłynąć do Waszlowani :)

Po kąpieli wróciliśmy do namiotu by zaplanować jutrzejszy dzień. Do końca urlopu zostało nam jeszcze sporo dni więc postanowiliśmy pójść za radą poznanego w Udabno Gruzina Levana i pojechać górską ścieżką do Shatili. 

Plan ustalony - można iść spać (komarów ciągle nie ma).

Wjazd od strony Baso na szczyt Torha Pass


Droga ze szczytu Torha Pass do Kvemo Alvani


Baso - Dartlo - Omalo - Pshaveli - Kvemo Alvani
trasa: 108
wyprawa: 4773


Komentarze